poniedziałek, 20 stycznia 2025

Ross Macdonald „Chłód” Ocena: 1/6

CZY PANI JESZCZE MOŻE?

Nie chciało mi się pisać o tej książce, bo wydała mi się przeciętna. Zaczęło się dobrze. Całkiem nieźle prowadzona intryga kończyła się jednak tak absurdalnie, a wręcz komicznie, jakby autor wiedzę o życiu czerpał z powieści dla kucharek (brazylijskie telenowele jeszcze wtedy nie były w modzie). Tyle razy już pisałam o nieudanych zakończeniach, że tym razem chciałam dać sobie spokój.

Temat wypłynął jednak przy dyskusji o innej książce Macdonalda „Ruchomy cel”. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, na czym polega prawdziwa słabość „Chłodu”. Nieprawdopodobne zakończenie – to pryszcz, ale słabość autora, który w sposób małostkowy wziął odwet na swoim największym rywalu, kpiąc z niego po jego śmierci w taki sposób, że jedynie dociekliwi czytelnicy byli tego świadomi – to mnie uwiera. Swoją drogą, ciekawe czy ktoś w tamtych czasach zwrócił na to uwagę.

Żeby wszystko wyjaśnić nie obędzie się bez spoilera, ale wszystko w swoim czasie.

W 1962 roku, ukazała się książka „Chandler mówi” zawierająca zbiór wspomnień, listów i esejów. W jednym z listów do przyjaciela pisarz wyraził się krytycznie o Macdonaldzie, nazywając go eunuchem literackim. Ta książka ukazała się trzy lata po śmierci Chandlera; gdy żył, na publikację takich prywatnych opinii się nie godził. W 1964 roku Macdonald opublikował książkę, w której jedni z bohaterów, jako żywo przypominają parę: Chandler i jego żona Cissy, ukazani są jednak w sposób ośmieszający, lub jak kto woli, w bardzo krzywym zwierciadle. Taka zemsta na wrogu, kiedy już nie może się bronić i nawet to do niego nie dotrze, wydaje mi się bardzo nieelegancka.

Oczywiście, możecie uznać, że to moja nadinterpretacja, ale fakty są takie:

Ukochana żona Chandlera była od niego 18 lat starsza. Pisarz był do Cissy bardzo przywiązany. Kiedy zmarła, wpadł w depresję i próbował popełnić samobójstwo (nieskutecznie, zmarł 5 lat później). Macdonald ukazuje w „Chłodzie” wersję kabaretową takiej relacji. Czemu się zresztą dziwić, skoro nawet w dzisiejszych, hurra-postępowych czasach nie potrafimy takich związków zaakceptować. Na przykład, jeśli prezydent USA jest o 24 lata starszy od swojej żony, to jest w porządku i nikt nie widzi w tym niczego nagannego. Ale kiedy dokładnie taka sama różnica wieku dzieli prezydenta Francji i jego żonę, tylko że to ona jest starsza, to wtedy cały świat sobie z tego dworuje. Tylko, że prawda czasami w oczy kole.

Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem dialogu z popularnego skeczu z dawnych lat. Zenon Laskowik pyta Bogdana Smolenia, przebranego za wiejską starowinkę:

- Pani Pelagio, czy pani jeszcze może…?

- No pewnie!

I prawda jest taka, drodzy panowie, że kobieta zawsze może, chociaż może nie chcieć, a mężczyzna w pewnym wieku nawet kiedy chce, to bez niebieskich pastylek - nie może.

Już po napisaniu recenzji przeczytałam opowiadanie Williama Irisha „Co się stało z Alice”, które musiało zainspirować Macdonalda do tego stopnia, że dokładnie w taki sam sposób rozpoczął „Chłód”:

Po szybkim ślubie zawartym zaledwie po kilku dniach znajomości znika młoda żona, a zrozpaczony małżonek wynajmuje do jej odnalezienia detektywa. Żona okazuje się kimś innym, niż mężowi się wydawało. Macdonald pociągnął tę historię dalej.

Koniec dygresji. Ta pała – to kolejna pała z zachowania, tym razem dla autora, za małostkowość i ściąganie od kolegów. Niestety, nie będzie mógł odpowiedzieć na zarzut, ale sam zaczął.

A sam „Chłód” - przeciętny, na trzy z plusem, jeśli przymknąć oko na zakończenie. Teraz spoiler. Uwaga!

 

 

 

Macdonald opisuje historię czterdziestoletniego kawalera (poważny rektor wyższej uczelni), który mieszka razem z bogatą mamuśką w ogromnej rezydencji, bo tak mu wygodnie. Matka przeszkadza mu w związkach z kobietami, widząc w nich rywalki i chcąc mieć syna tylko dla siebie. Absolutna klasyka, tak bywa z takimi mamuśkami. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że synek potajemnie z kimś tam się spotyka, zakochuje się, a z jedną panną nawet bierze sekretny ślub. Kobiety z nim związane jednak w tajemniczy sposób tracą życie. Kto za tym stoi? Oczywiście mamuśka, ale – uwaga! - to wcale nie jest mamuśka. Na samym końcu okazuje się, że naprawdę, to jest o wiele starsza żona rektora. Rektor i jego żona przez długie lata ich związku udają przed całym światem, że łączy ich relacja matki i syna. I skutecznie wszystkich okłamują. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić taką sytuację? Oczywiście, jeśli wykluczymy, że oboje małżonkowie cierpią na paranoję, a o tym nic w książce nie było.

1 komentarz:

  1. Nic gorszego, niż rozsierdzić kobietę. Dawno temu ktoś powiedział : kobieta nigdy cię nie zniszczy... od razu.
    Nie mam tutaj zamiaru bronić MacDonalda, ale zdaje się, że cała ta dziwna powieściowa sytuacja, była wynikiem tego, że ,,mamuśka,, miała już wcześniej nieźle za ,,aksamitnymi pazurkami... ,, .

    OdpowiedzUsuń