wtorek, 30 lipca 2024

Karin Alvtegen „Zaginiona” Ocena: 5/6

Z ŻYCZENIAMI POWROTU DO ZDROWIA

Karin Alvtegen nie zawodzi. To trzecia i ostatnia wydana w Polsce książka autorki, którą przeczytałam i znów zrobiła na mnie duże wrażenie. O, jakże Ci dziękuję, droga Karin, że tym razem zrezygnowałaś z mrocznego i dołującego finału, po którym długo nie można się pozbierać. „Zaginiona” kończy się zgodnie z regułami gatunku i wręcz krzepi.

Czytałam książki Alvtegen od końca: najpierw najpóźniej wydaną, na końcu – pierwszą. Ta wydaje mi się nieco słabsza, co nie znaczy bynajmniej, że słaba. Po prostu w „Cieniu” pisarka wzniosła się na tak wysoki poziom, że wszystko przy nim blednie. Wyjaśnienie jest proste: Alvtegen należy do nielicznego grona autorów, którzy rozwijają się z każdą kolejną książką. Gdybym czytała chronologicznie, w takiej kolejności jak powstawały (co radzę), napięcie by rosło.

W „Zaginionej” mamy dwie tajemnice do rozwikłania. Uwaga! Nie czytajcie opisu wydawcy, bo są tam spoilery. Pierwsza zagadka – to przeszłość Sybilli - młodej, inteligentnej kobiety bezdomnej z wyboru. To bardzo rzadki przypadek, więc już punkt wyjścia jest ciekawy. Alvtegen precyzyjnie buduje portret psychologiczny głównej bohaterki, stopniowo odsłania nam wydarzenia z jej życia, które doprowadziły do tak desperackiego kroku jak ucieczka z domu i zerwanie wszelkich więzi z rodziną.

Druga tajemnica dotyczy zbrodni, w którą Sybilla przypadkowo zostaje wplątana, znajdując się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Nie ma tutaj klasycznego policyjnego śledztwa. To Sybilla musi odnaleźć mordercę, aby udowodnić, że jest niewinna.

Rozwiązywanie pierwszej zagadki dostarczy satysfakcji czytelnikom, którzy potrafią docenić w literaturze kryminalnej rozbudowane wątki społeczne i wiarygodne pod względem psychologicznym postaci. Intryga z zabójstwami, bo na jednym się nie kończy, służy do budowania napięcia, atmosfery zagrożenia wokół osaczonej bohaterki, i nie zawiedzie miłośników thrillerów.

Bardzo żałuję, że więcej książek tej autorki już nie przeczytam, bo poczułam z Karin bliską więź. I nie chodzi o to, że mam już za sobą wszystkie trzy jej powieści wydane w Polsce. Otóż, Karin Alvtegen w 2017 roku ogłosiła, że cierpi na chorobę „zespół chronicznego zmęczenia” i nie napisze już więcej żadnej powieści. Poruszające oświadczenie można odszukać w internecie.

Mam jednak głęboką nadzieję, że z tej choroby można się wyleczyć.

 

niedziela, 28 lipca 2024

Pogaduchy ze sztuczną inteligencją

DZIĘKUJĘ, NIE MAM WIĘCEJ PYTAŃ

Ja: Napisz recenzję książki Karin Alvtegen „Zaginiona”.

Ona: “Zaginiona” to książka, która wciąga czytelnika w mroczny świat tajemnic i zdrady. Główna bohaterka, Sibylla Forsenström, budzi się na ulicy w Sztokholmie, nie pamiętając, kim jest ani jak się tam znalazła. (wszystkie podkreślenia moje) Jej życie staje się labiryntem, a każdy krok prowadzi do kolejnych pytań.

Język autorki jest oszczędny, ale pełen emocji. Opisuje miejsca i postaci w sposób, który pozwala czytelnikowi wczuć się w sytuację. Dialogi są autentyczne, a psychologia bohaterów fascynująca.

Wątek detektywistyczny przeplata się z tematem tożsamości, a każde odkrycie prowadzi do kolejnej zagadki. Czytelnik jest zmuszony razem z Sibyllą odkrywać swoje własne przeszłości, a z każdą stroną coraz bardziej angażuje się w losy bohaterki.

“Zaginiona” to lektura dla miłośników psychologicznych thrillerów, którzy lubią rozwiązywać zagadki razem z bohaterami. Polecam tę książkę wszystkim, którzy szukają intrygującej historii, pełnej tajemnic i nieoczekiwanych zwrotów akcji.

Gdzie przeczytałaś, że Sybilla budzi się na ulicy w Sztokholmie? To nieprawda.

Przepraszam za błąd w mojej poprzedniej odpowiedzi.

To historia pełna tajemnic, zdrady i utraty tożsamości, ale nie zaczyna się od momentu, w którym Sibylla budzi się na ulicy w Sztokholmie.

W tej książce nic takiego nie było, że Sybilla budzi się na ulicy. Możesz napisać recenzję na podstawie prawdziwej treści?

Przepraszam za moje wcześniejsze błędy.

Główna bohaterka, Sibylla Forsenström, jest kobietą, która prowadzi spokojne życie. Jednak pewnego dnia wszystko się zmienia. Sibylla budzi się w swoim mieszkaniu, a jej mąż jest martwy. Nie pamięta, co się stało ani dlaczego.

Chyba nic nie wiesz o tej książce, prawda? Sybilla nie ma męża, więc nie może odkryć, że on nie żyje.

Przepraszam za moje wcześniejsze błędy. Dziękuję za wyjaśnienie! 

Sibylla jest kobietą, która prowadzi spokojne życie. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Sibylla budzi się w swoim mieszkaniu, a jej mąż jest martwy. Nie pamięta, co się stało, ani dlaczego.

Oszukujesz. W tej książce nie ma męża, Sybilla dobrze wie, kim jest. Jest bezdomna, więc nie ma mieszkania i w związku z tym nie prowadzi spokojnego życia.

Przepraszam za moje wcześniejsze błędy. Dziękuję za wyjaśnienie! 

Sibylla jest kobietą, która prowadzi spokojne życie. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Sibylla budzi się w swoim mieszkaniu, a jej mąż jest martwy. Nie pamięta, co się stało, ani dlaczego.

Jeśli masz jeszcze jakieś pytania lub potrzebujesz dalszej pomocy, śmiało pytaj! 😊

Dziękuję, nie mam więcej pytań.

 

Ja tylko sobie robię jaja, ale są tacy, którzy was tak wkręcają. Naprawdę. Zastanówcie się, czyje recenzje lajkujecie.

Prawdziwa recenzja wkrótce.

Okładka, oczywiście, również sztuczna.

wtorek, 16 lipca 2024

Małgorzata Starosta „Sprawa lorda Rosewortha” Ocena: 1/6

SPRAWA MAŁGORZATY S.

A pomyśleć, że gdyby nie moja słabość do angielskich ramotek detektywistycznych, nie byłoby afery.

To mogłaby być przeciętna recenzja na temat przeciętnej książki, którą przeciętni wydawcy sprzedają pod hasłem: kryminał w stylu Agathy Christie. Pochwaliłabym wtedy dobry styl, całkiem nieźle oddany klimat, dość wartko rozwijającą się akcję, skrytykowałabym doklejony na siłę epilog, który niczego do powieści nie wnosi.

Tak by było, gdybym nie czytała powieści „Dom zbrodni” Agathy Christie. Powiedzieć, że miałam po lekturze „Sprawy lorda Rosewortha” uczucie deja vu, to byłby grzeczny eufemizm. Proponuję zatem, abyście razem ze mną przeprowadzili śledztwo i pomogli mi odpowiedzieć na pytania, które muszę tutaj zadać:

  1. Jak daleko autor może posunąć się w zapożyczeniach od innego autora?
  2. Gdzie kończy się inspiracja, a zaczyna plagiat?

 Sprawa wygląda tak:

W obu powieściach akcja dzieje się w Anglii, mniej więcej w tym samym czasie (lata czterdzieste/pięćdziesiąte ubiegłego wieku). W porządku, na tym polegają powieści „w stylu”. Dalej, niestety, nie chodzi o styl.

I tu, i tu zostaje zamordowany stary, nie do końca angielski i nie do końca arystokrata, ale za to z całą pewnością milioner, który mieszka wraz z liczną rodziną w ogromnym pałacu. Milioner jest chytry, zaborczy, bezwzględny i wredny, i tak naprawdę każdy członek rodziny chętnie by się go pozbył, więc wszyscy się cieszą, że ktoś uwolnił ich od kłopotu.

Wnuczka milionera (u Starosty zamieniona na córkę) chcąc ratować honor rodziny, no bo przecież w porządnych rodzinach nie zdarzają się mordercy, prosi o pomoc detektywa, który ma wyjaśnić kto zabił. U Christie detektyw jest narzeczonym wnuczki, u Starosty – tylko udaje narzeczonego.

W obu przypadkach oficjalne śledztwo z ramienia Scotland Yardu prowadzi inspektor, który tak się składa, że jest ojcem wynajętego detektywa.

Ta sama jest przyczyna śmierci milionera – zostaje on otruty eseryną (lek), ale w grę wchodzi również przedawkowanie insuliny.

Po otwarciu testamentu milionera okazuje się, że tuż przed śmiercią ostatnia wola została diametralnie zmieniona, co oczywiście na tyle przetasowuje układy, że zleceniodawczyni śledztwa, największa beneficjentka testamentu, staje się osobą najbardziej podejrzaną. I tu, i tu, detektyw raczej w to nie wierzy.

Krąg najważniejszych osób dramatu jest idealnie symetryczny w obu powieściach: dużo młodsza, druga żona, która nienawidzi milionera i ma kochanka, ale nie ma pieniędzy, syn nieudacznik, który zostaje pozbawiony majątku i najwięcej traci, ciotka rezydentka – na utrzymaniu milionera, dwójka sprytnych nastolatków płci obojga (u Starosty dzieci milionera, u Christie wnuki). Plus kilka postaci drugoplanowych, które jakoś tam się różnią, chociaż czasem wykonują ten sam zawód (np. aktorki).

Nastoletnie dziewczynki są idealnymi kopiami. Uwielbiają powieści detektywistyczne, pochlebiają sobie, że mają takież zdolności, chcą pomagać detektywowi w prowadzeniu śledztwa, pełniąc rolę Watsona. Nastolatka u Christie odgrywa znacznie ważniejszą rolę, ale młoda detektywka u Starosty też się przydaje.

W obu powieściach mamy wątek kobiety śmiertelnie chorej, która jest gotowa na wszystko. Wie, że zostało jej kilka tygodni życia, czuje się bezkarna i może wreszcie zrobić to, na co w innej sytuacji nigdy by się nie odważyła.

Różnice między powieściami jednak są. Zakończenie u Christie jest, jak na swoje czasy, nietypowe, zaskakujące, łamiące schematy, nowatorskie. Nikt przed nią nie wymyślił takiego rozwiązania. Nie zdradzę na czym to polega, bo jeśli nie znacie tej książki, nie chcę odbierać przyjemności z lektury. Zakończenie u Starosty, na szczęście inne niż w „Domu zbrodni”, jest typowe, niezaskakujące, niełamiące schematów, wtórne. Jeśli pamiętacie „Morderstwo w Orient Expresie” powinniście się domyślić o co (niedokładnie) chodzi.

Jeżeli jeszcze widzieliście film „Na noże” cały ten powyższy opis również wam się wyda dziwnie znajomy. Jednak nie mam wątpliwości, że twórcy filmu tylko się inspirowali Agathą, bawili się konwencją (inny czas akcji, inne realia, inny detektyw, dużo więcej niż u Christie dowcipu, ironii, pomysły mistrzyni zostały wciągnięte, przemielone i przetworzone). W przypadku książki Starosty nie mam takiego wrażenia. Podobieństw jest zbyt wiele, aby mogły pojawić się przypadkiem. I nawet dodatkowy wątek dotyczący zmarłej żony detektywa tego nie zmieni. Doklejone na siłę zakończenie i sugestia w posłowiu, że prawdziwe wydarzenie było inspiracją do napisania książki, zupełnie mnie nie przekonuje.

Oceniam tę książkę najniżej jak można, ku przestrodze. Drodzy autorzy, nie przesadzajcie z inspiracjami. Zawsze się znajdzie ktoś, kto zobaczy więcej, niż byście chcieli. To byłaby przyzwoita książka, przyzwoicie „w stylu Agathy” napisana. Tylko, czy tak można? Czy można aż tak?

I co wy na to, drodzy czytelnicy? Co z tym fantem zrobić?

środa, 10 lipca 2024

S. J. Bennett „Zbrodnia w pałacu Buckingham” Ocena: 5/6

KRÓLOWA ZNÓW NA TROPIE ZBRODNI

Kolejna, po "Tajemnicy morderstwa w Windsorze", udana przygoda z agencją detektywistyczną Jej Wysokości Elżbiety II.

Początek wydaje się trochę wolno rozwijać, ale zachowajcie cierpliwość, wszystkie wydarzenia, nawet te z pozoru nieistotne, znalazły się tam w konkretnym celu.

Klimacik – jest.

Dopracowana intryga – jest.

Zagadka dla szarych komórek – jest.

Atmosfera królewskiego dworu – jest.

Sympatyczni bohaterowie – są.

Przemocy, wywlekania flaków, seksu, wulgaryzmów – nie ma.

I nie trzeba śledzić kolejności tomów w serii.

Na pewno przeczytam kolejną część, więc drogie Wydawnictwo Kobiece, tym razem tylko uprzejmie się oburzam, ale jak znowu znajdę takie kwiatki, to zwrócę mój egzemplarz książki jako wadliwy. No weźcie i nie żałujcie na korektę i redakcję. Tę książkę akurat czytają ludzie, którzy zwracają na takie szczegóły uwagę. Ja wiem, młodzieży się wydaje, że język angielski jest taki demokratyczny, bo do każdego, można się zwrócić „na ty”. Tylko, że „you” może mieć wiele znaczeń. Książę Filip na pewno nie zwróciłby się do urzędującej pani premier „weź i zrób”, podobnie jak pani premier nie ośmieliłaby się wyrazić w ten sposób w rozmowie z księciem. W tym wypadku „you” tłumaczy się „pani premier” albo „wasza wysokość”. No chyba, że znają się z piaskownicy, ale to raczej nie ten przypadek.