O mały włos porzuciłabym czytanie tej książki. Pierwsza część zniechęca, bo ma charakter wprawki napisanej przez debiutanta: nieporadny styl, niepotrzebne rozwodzenie się nad opisami postaci, które odgrywają epizodyczne role i zaraz znikają, długo nie wiadomo o co będzie toczyła się gra, wulgaryzmy w narracji odautorskiej bez żadnego uzasadnienia. Na szczęście dobrnęłam do części drugiej, i wtedy zaczęła się porządna literatura.
Pierwsza część, w porównaniu do kolejnych, sprawia wrażenie, jakby została napisana przez inną osobę. Próbując, swoim zwyczajem, dojść przyczyn (bo jak czytam takie rzeczy, to myśli mi uciekają we wszystkie strony) odrzuciłam od razu wariant z wynajęciem ghostwritera, a pomysł, że początek książki to testowanie sztucznej inteligencji, uznałam za zbyt abstrakcyjny. Żeby już więcej nie zawracać sobie tym głowy i spokojnie skupić się na treści założyłam, że część pierwsza powstała wiele lat temu, zanim autorka nabrała pisarskiej wprawy, a cała reszta dużo później.
Od części drugiej zaczyna się mocna historia obyczajowa z istotnym, aczkolwiek nie wybijającym się na pierwszy plan wątkiem kryminalnym. Niespodziewanie znika czteroosobowa rodzina, której życie, jak się wydaje, usłane jest różami. Oczywiście, okazuje się, że rzeczywistość daleko odbiega o wyobrażeń o niej, co akurat jest typowe dla takich historii, jednak sposób dochodzenia do tej prawdy jest już całkiem oryginalny. Są pewne ślady wskazujące na to, że wszyscy z rodziny mogą nie żyć, jest nawet podejrzany, który zostaje aresztowany, tylko dowodów brak. Prowadzeniem śledztwa praktycznie nikt nie jest zainteresowany i gdyby nie dociekliwość pewnej dziennikarki, sprawa zostałaby zamieciona pod dywan.
Autorka zgrabnie przeplata wątki obyczajowe i kryminalne, które łączą się na kozetce u tego samego psychoanalityka. Rozwiązanie zagadki jest wiarygodne, mimo, że dość łatwe do przewidzenia. No bo w końcu za wszystkim musiał stać albo on, albo ona, albo on. Dużo ważniejsze jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie „dlaczego” i tu, niestety, Natalia Fiedorczuk nie stanęła na wysokości zadania, wybierając najpopularniejsze (bo najłatwiejsze) w powieściach kryminalnych rozwiązanie. Jeśli cokolwiek z moich tekstów zostaje wam w pamięci, to dokładnie będziecie wiedzieli co mam na myśli, przepraszam więc za spoiler.
Ocena byłaby wyższa, ale doczytałam do końca i…
No właśnie, autorka wykonała ten sam manewr, co ja powyżej. Jak wam się podoba takie zakończenie? Mnie – nie bardzo. A wy - oceńcie sami.
P.S.
Natalia Fiedorczuk wyjaśniła posłowiu „co autor chciał powiedzieć”. Ja jednak wolałabym, żeby wszystko było jasne po przeczytaniu powieści, bez dodatkowych podpowiedzi. Zakończenia otwarte naprawdę bardzo rzadko się sprawdzają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz