NIEBEZPIECZNE JEŁOPY
Pierwsza ściema jest już w tytule. W tym filmie nie ma ani jednego dżentelmena. Są same jełopy. Tak twierdzi jeden z bohaterów filmu, Józef Piłsudski, który również zachowuje się jak jełop.
Drugą ściemę mamy w napisach początkowych: „Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę.” Bzdura. Nie mogła. Nawet gdyby założyć, że taki zbieg absurdalnie nieprawdopodobnych okoliczności, w które zamieszane są osoby znane z kart historii mógł mieć miejsce, to niemożliwym jest, aby wszystkie te osoby wykazywały się aż tak zaawansowanym kretynizmem.
Punkt wyjścia jest doskonały: Tadeusz Boy-Żeleński, Witkacy, Bronisław Malinowski i Joseph Conrad, budzą się po mocno zakrapianej imprezie, z której nie pamiętają niczego, i znajdują w domu trupa nieznanego im mężczyzny. Są głównymi podejrzanymi, więc muszą przeprowadzić śledztwo, aby nie trafić do więzienia. Dochodzenie zamienia się w farsę. Tomasz Kot, Marcin Dorociński, Wojciech Mecwaldowski i Andrzej Seweryn robią ze swoich postaci błaznów. Ich „aktorstwo” polega głównie na przewracaniu oczami, jakby reżyser stał im nad głową i nieustannie przypominał: macie zagrać tak, żeby wasz bohater wydawał się trzy razy głupszy, niż najgłupsza osoba jaką znacie. Tylko Andrzej Seweryn trochę się wyłamał. Albo nie słuchał reżysera, albo ma mądrzejszych znajomych.
Co z tego, że intryga nawet jakoś się broni, skoro nie można się nią cieszyć, bo utopiona jest w niestrawnym sosie składającym się z bełkotliwego słowotoku, nieprawdopodobnych wydarzeń i absurdalnych, irytujących zachowań. Wszystkie postaci wyciosane są z tego samego kawałka drewna, bez znaczenia czy to Piłsudski, Lenin, Szymanowski czy Witkacy. Ich jedynym zadaniem jest robienie z siebie idiotów i nie wzbudzają ani grama sympatii.
Rozumiem, że komedia ma prawo przejaskrawiać rzeczywistość, ale żeby kontrast był widoczny, powinna również tę rzeczywistość ukazywać w normalnym świetle. Maciej Kawalski rzucił widzowi po oczach wyłącznie jaskrawością, a od tego można oślepnąć. Ostrzegam: przebywanie przez prawie dwie godziny w świecie zaludnionym wyłącznie przez głupków może spowodować rozstrój nerwowy.
Nie wiem, dla kogo jest ten film. Jeżeli komuś dobrze znane są wspomniane wyżej nazwiska i dla nich udał się do kina licząc na inteligentną rozrywkę, po odkryciu jakich kretynów zrobił autor ze swoich bohaterów, będzie mógł tylko wejść pod stół i z żalu zacząć wyć. A kasa nie zwraca za bilety.
Jeśli ktoś lubi się dowartościowywać, wyśmiewając idiotów i nie będzie mu przeszkadzało z kogo się naśmiewa, bo nazwiska bohaterów i tak nic mu nie powiedzą, może poczuje satysfakcję. Podobnie jak ktoś, kogo bawi, kiedy baby chwytają chłopów za jaja i ktoś, kto rechocze, gdy modernistyczni „dżentelmeni” rzucają słowami na „k” i „spie”. W tym zestawie rozśmieszaczy zabrakło tylko popierdywania w stołek. Jaka szkoda, że ktoś nie podsunął reżyserowi tego pomysłu, kiedy był jeszcze na to czas.
O złych filmach najczęściej szybko się zapomina. Ten oblepił mnie jak ptasie łajno i wciąż nie mogę się z niego otrząsnąć. Nikomu nie życzę takiego doświadczenia.
#niebezpiecznidzentelmeni
Niebezpieczni dżentelmeni, Maciej Kawalski, Tomasz Kot, Marcin Dorociński, Wojciech Mecwaldowski, Andrzej Seweryn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz