wtorek, 16 sierpnia 2022

Ross Macdonald „Ruchomy cel” Ocena: 4/6

EUNUCHY LITERACKIE

Przyszedł wreszcie czas na ostatniego klasyka amerykańskiego czarnego kryminału, z którym nie miałam do tej pory okazji zawrzeć znajomości. Zaczęłam po bożemu, od pierwszej książki z serii z Lwem Archerem, która ukazała się (to ważne!) w 1949 roku.

Czytam, czytam, i im dalej w las, tym bardziej nie mogę oprzeć się wrażeniu deja vu. No przecież, jakbym czytała Chandlera, tylko styl trochę słabszy. Oprócz anegdoty, wszystko jest takie samo, wszystko. Akcja dzieje się w południowej Kalifornii, znanej z tego, że policja jest tam nieudolna i skorumpowana. Pierwszoosobowym narratorem jest prywatny detektyw, którego tylko nazwisko różni od Philipa Marlowe’a. Ma tyle samo lat, podobne poczucie humoru, zabarwione nutą ironii, nie śmierdzi groszem. Tak samo uwielbia pakować się w kłopoty, często dostaje po gębie i romansuje, mniej lub bardziej skutecznie, ze swoimi klientkami. Trochę mniej pije, ale to pierwszy odcinek, może się rozkręci.

Nad fabułą i intrygą „Ruchomego celu” nie będę się rozwodzić, bo są całkiem w porządku. Nie ma się czego czepić, wszystko gra. Ba! Nawet nabrałam ochoty do przeczytania kolejnych książek autora, bo to moje klimaty, a całego Chandlera (to tylko kilka powieści) już przeczytałam. I tylko ten absmak, spowodowany odkryciem, że przecież Macdonald popełnił paskudny plagiat. No dobrze, może to za ostre słowa, ale granice inspiracji mocno zostały przekroczone. Skoro nawet ja to zauważyłam i oburzyłam się po siedemdziesięciu latach, bardzo mnie zaciekawiło, czy odbiło się to jakimś echem w czasach, kiedy książka została opublikowana. I znów rezultaty literackiego śledztwa okazały się ciekawsze od samej lektury, która nie jest zła, tylko po prostu wtórna.

Raymond Chandler przeczytał tę powieść, gdy tylko się ukazała i w liście do Jamesa Sandoe’a – recenzenta „New York Herald Tribune” wyraził się tak:

Uderzyła mnie w tej książce (…) maniera dość odrażająca. Trudno tu dojść do ładu. Autor chce zdobyć odbiorców dla swej powieści kryminalnej z gatunku najbardziej krwiożerczego i prymitywnego, a jednocześnie chce udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że osobiście jest nowoczesnym literatem najwyższej próby. Samochód jest więc „obsypany trądzikiem rdzy”, a nie pokryty plamami. (…) Według mnie niektórzy pisarze odczuwają przymus używania wyszukanych zwrotów, żeby zrekompensować braki pewnych naturalnych emocji. Nie czują nic, są eunuchami literackimi i dlatego ratują się zagmatwaną frazeologią, aby udowodnić, jak są nietuzinkowi.”* Było tam jeszcze kilka innych prztyczków, a nawet jeden prawie komplement: „niektóre sceny są dobrze napisane”.

Chandler zmarł w 1959 roku. Trzy lata później jego listy (wspomniany wyżej również), notatki i artykuły zostały wydane w zbiorze „Raymond Chandler Speaking”. Do tej pory Ross Macdonald wypowiadał się o Chandlerze w samych superlatywach. Po tej publikacji zmienił zdanie.

Ciekawa jestem, ilu polskich autorów zmieni zdanie na temat kolegów pisarzy albo recenzentów, gdy po latach wyjdzie na jaw, co naprawdę o nich myśleli. Ciekawe również, jakim epitetem Chandler określiłby niektórych dzisiejszych autorów, kiedy całkiem niewinny, moim zdaniem, „Ruchomy cel” był dla niego literaturą „z gatunku najbardziej krwiożerczego i prymitywnego”. Macie jakiś pomysł?

 

*Zbiór „Mówi Chandler” został wydany w Polsce przez wydawnictwo „Czytelnik” w 1983 roku. Dla wielbicieli pisarza – pozycja obowiązkowa. Naprawdę, warto się dowiedzieć, co Chandler miał do powiedzenia, nie tylko na temat kolegów po piórze.

 

6 komentarzy:

  1. Mnie zawsze wydawało się, że Macdonald pisał bardziej serio niż Chandler. Jego książki są nieco melancholijne, mniej prześmiewcze. W wielu powieściach pojawia się motyw młodej dziewczyny, która pakuje się w tarapaty (Macdonald miał poważne problem z dorastającą córką, pisanie mogło być formą terapii). Poza tym mam wrażenie, że Chandler trochę gorzej się zestarzał niż jego rywal :) Moje ulubione to: ,,Człowiek pogrzebany", ,,Kobiety Wycherly'ego", ,,Pasiasty karawan", ,,Śpiąca królewna".

    OdpowiedzUsuń
  2. To moje pierwsze spotkanie z Macdonaldem i na pewno do niego wrócę. Po tej pierwszej książce widzę, że Macdonald lepiej niź Chandler konstruuje intrygę (mniej zbiegów okoliczności). Marlowe jest, jak zauważyłeś, bardziej prześmiewczy, ironiczny.
    Myślę, że Chandler lepiej przetrwał w pamięci czytelników z powodu legendy. Chyba przyczyniły się do tego te wydane po jego śmierci listy i artykuły. To jest kanon, biblia dla autorów piszących kryminały. Nie zawsze się z nim zgadzam, ale często podziwiam.
    Dzięki za rekomendacje tytułów Macdonalda. Będę go sobie dawkować na deser ;-)
    P. S.
    Moja przeglądarka nie chce mnie zalogować do własnego bloga, więc odpowiadam "anonimowo" :-)
    Rudolfina

    OdpowiedzUsuń
  3. Chandler się czepia, jak mało który pisarz kryminałów sam używał wyszukanych zwrotów i dialogów, wystarczy spróbować przenieść je na użytek codzienności, i wieje sztucznością, i to na dużą odległość. Pewnie są błyskotliwe, ale są wydumane, a więc sztuczne. Obejrzyjcie jakąś ,,kobrę,, w/g prozy Chandlera, a mierzy się przecież z nimi ( dialogami ) sam Jerzy Dobrowloski, i wychodzi przecież tylko średnio. Ross MacDonald, dobry pisarz...kryminałów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! Chandler bardzo się czepia. Widać to właśnie w tej książce "Mówi Chandler". Bardzo nie lubił, na przykład, Agaty Christie, zarzucając jej przefajnowne intrygi, gdy tymczasem jego intrygi były często niedopracowane. Ale i tak mam do niego sentyment, a raczej do Marlowe'a. Znajduję z nim dużo wspólnego, chociaż nie alkoholizuję się w takim stopniu ;-)
      Najlepsze, moim zdaniem, jest "Długie pożegnanie". I intryga dobra, i jest wartość dodana. Nie tylko kryminał, ale dużo dobrej psychologii i socjologii.

      Usuń
  4. Chyba się zagalopowałem, chodziło mi tylko o ,,krytykanckie,, zapędy Chandlera, bo osobiście uważam jego książki za bardzo udane. Nie przypadkiem jest ich ( jego dzieł ) tak mało, bo spróbujcie stworzyć tak błyskotliwe dialogi, jego kryminały to esencja, to klasyka, nazwijmy to ,,jądrem ciemności,, do którego dotarło niewielu, i jeśli ktoś próbował Go naśladować i to z niezłym skutkiem, to tylko jemu chwała, no bo ilu pisarzom powieści kryminalnych się to udało ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, trzeba brać przykład z najlepszych. Może dlatego Macdonald tak kombinował z tym "trądzikiem rdzy" ;-).
      Ja uwielbiam Chandlera, właśnie za styl, klimat i głównego bohatera, lecz niedociągnięcia fabularne też czasami widzę. Ale wybaczam ;-)

      Usuń