ZADRA
Zanim zaczniecie czytać tę książkę, powinniście
wiedzieć o dwóch rzeczach:
1.To nie jest thriller psychologiczny, jak twierdzi
wydawca. Setka trupów – to za mało. Thrill w powieści pojawia się
wtedy, gdy czujmy niepokój o los bohaterów. A w tej książce bohaterzy są tacy,
że ja przynajmniej miałabym ochotę ich wszystkich udusić. Jak więc mam się martwić
o ich dalsze losy?
2. To jest powieść obyczajowa o życiu w sekcie, tak
mocna, że nie da się jej przeczytać bez psychicznego doła, a do tego akcja się wlecze,
jak epidemia koronawirusa. Sami zadecydujcie, czy jesteście na to przygotowani.
Nie zwróciłam uwagi na opis na okładce. Tak bardzo
mi się spodobała poprzednia książka autorki - „Zabójca z sąsiedztwa” (recenzja tu: https://www.czytacz.pl/2017/02/alex-marwood-morderca-z-sasiedztwa.html ), że w ciemno
postanowiłam przeczytać kolejną powieść. Dostałam mocny, realistyczny,
wiarygodny psychologicznie opis ludzi, którzy decydują się na życie na
dobrowolnym wygnaniu, którzy dają sobie wmówić, że czarne jest białe i bez
żadnych oporów akceptują totalitarną władzę. Mój osobisty problem z lekturą
polegał na tym, że takie zachowanie budzi we mnie ogromny sprzeciw; pierwsza
partia tej książki była więc udręką.
Jedną z cech, których najbardziej nie potrafię w
ludziach zaakceptować - jest bierność. Dlatego, na przykład, nigdy nie zdołałam
przebrnąć przez „Proces” Kafki. Tym razem jednak przetrwałam pierwsze trzy
godziny audiobooka, bo w trakcie podróży nic innego nie miałam do słuchania. Później
przerzuciłam się na wersję pisaną i było już lepiej. Akcja ruszyła z miejsca,
coś wreszcie zaczęło się dziać i pojawiło się światełko w tunelu.
W „Zatrutym ogrodzie” przemówiło do mnie na plus
zaskakujące zakończenie To ono zmieniło moje początkowe, negatywne nastawienie
do całości, ale w dość przewrotny sposób. I właśnie ta przewrotność przeważyła
na korzyść tej książki.
W poprzedniej książce autorki - „Zabójcy z
sąsiedztwa” - końcówka była dość przewidywalna, ale właśnie czegoś takiego,
oczekiwałam. Otrzymałam więc satysfakcję emocjonalną. Czytając „Zatruty ogród”
przez cały czas miałam nadzieję, że stanie się coś, co sprawi, że będę mogła
znów optymistycznie popatrzeć na świat, ale nie wydarzyło się nic zgodnego z
moimi pragnieniami. Na szczęście, brak satysfakcji emocjonalnej zrównoważyła
refleksja innego rodzaju: to przerażające, jak łatwo można ludźmi manipulować.
Wystarczy dać im namiastkę tego, w co wierzą, potem totalnie odciąć ich od
informacji, nafaszerować propagandą, a wtedy uwierzą we wszystko, co im się
powie. To niby nic nowego, ta prawda znana jest przecież od dawien dawna
wielkim dyktatorom, jednak dzięki Alex Marwood przekonałam się, że zasada ta sprawdza
się również w skali mikro, w małych społecznościach. Właściwie wystarczy
podstawowa komórka społeczna, czyli rodzina.
Czytajcie, jeśli gotowi jesteście na opowieść, w
której nic nie będzie takie, jakie chcielibyście, żeby było, i która, mimo
wszystko, a może dzięki temu, będzie siedziała w głowie jak zadra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz