PAMIĘCI PIOTRA S.
Wszyscy teraz czytają „Dżumę” Camusa. Idę o krok
dalej. „Mała apokalipsa”.
Konwicki zaczął swą powieść od słów: „oto nadchodzi
koniec świata”. Dodam od siebie: naszego świata. W dziedzinie słowa pisanego wieszczę
go od dawna, a teraz może się okazać… Ale ja przecież nie o tym.
Lektura „Małej apokalipsy”, wyciągniętej z
najwyższej, pokrytej najgrubszym kurzem półki uświadomiła mi, jak bardzo, bardzo
w ciągu ostatnich czterdziestu lat, zmienił się nasz świat.
Jak nieprawdopodobnie ta książka się zestarzała! Kiedyś
– ikona. Jedna z najważniejszych książek swojej epoki. Wydana w podziemiu, bo
przecież władza nigdy by na nie pozwoliła, aby ktoś tak ostentacyjnie ją
szkalował. Ukazała się w 1979 roku, jeszcze przed strajkami sierpniowymi, być
może przyczyniła się do przełomu. Czytana ukradkiem, podawana w zaufaniu z rąk
do rąk. Nikt wcześniej tak dojmująco nie opisał zniewolenia człowieka przez
system komunistyczny, tej obłudy, duszności, życia w kłamstwie, bez możliwości
wykrzyczenia tego, co naprawdę się myśli, tej paranoi, z której, jak się wtedy
wydawało, nie ma ucieczki.
Jakie to było ważne, że ktoś wreszcie odważnie
opisał słowami to, co wszyscy czuli (wszyscy myślący, dodam złośliwie). I jakie
to ważne, że autor zrobił to bez autocenzury, nie uciekając się do aluzji. „Po
jakimś czasie odbiorca będzie przedkładał aluzję do prawdy nad samą prawdę. Bo
aluzja jest swego rodzaju formą sztuki. Aluzja to prawda ubrana w formę
metafory”. Metafory
jakoś cenzorzy przepuszczali. W końcu były one czytelne dla nielicznych, dla
tych, którzy i tak sami dobrze wiedzieli, dlaczego nie kochają komuny.
Jak odczytają tę książkę pokolenia urodzone po 1989
roku? Na pewno ktoś zapyta: ale o co chodzi? Dlaczego ten facet tak się miota?
Nie może się odnaleźć, to niech pójdzie do psychologa. Bohater cierpi, bo nie
podoba mu się państwo w którym żyje? A cóż to za problem? Niech się wyprowadzi.
I co to za nuda. Akcji żadnej, tylko gadają i gadają i gadają… Bohater krąży po
Warszawie jak w onirycznym śnie, napotyka nowe postaci, jak Alicja w krainie
czarów, ale do niczego to nie prowadzi.
Czytelnik, który trochę więcej pamięta, nie będzie
zadawać żadnych pytań. Zastanowi się tylko, czy tamte dylematy bohatera w
dzisiejszych czasach mają dla niego nową wartość. I po długim namyśle może nie
znaleźć odpowiedzi.
Jak ważne jest, żeby trafić książką w swój czas.
Konwickiemu wtedy się to udało. Na pewno nie miał świadomości, że jego dzieło
pokryje się kurzem, trafi do lamusa, będzie wystawiane za szybą jak muzealny
eksponat. Mam jednak przekonanie, że nawet gdyby wtedy to wiedział, napisałby
tę książkę tak samo.
Dlaczego młody czytelnik nie znajdzie w „Małej
apokalipsie” czegoś dla siebie? Ponieważ nie będzie potrafił odróżnić, co jest
prawdą, a co kreacją, wszystko mu się wymiesza. To trochę tak, kiedy pokolenie
millenialsów ogląda filmy Barei (jeśli ogląda). Pyskata kasjerka w barze
mlecznym – wiadomo, najprawdziwsza, ale „piure z dżemem”? Było czy nie? A
metalowe talerze przykręcane do stołu i widelce na łańcuchach? Zgrywa się
reżyser, czy może prawda ekranu to prawda życia?
Podobnie u Konwickiego: babcia klozetowa –
studentka archeologii na praktyce, nadgorliwie egzekwuje opłaty za korzystanie
z kibla, żeby dostać zwolnienie z egzaminu z propedeutyki filozofii. Prawda to,
czy fałsz? Zakazany film w kinie, a w oficjalnym programie w gazecie i na
plakatach przed kinem „Lenin w październiku”. Orkiestra spółdzielni inwalidów
gra wiązankę przebojów amerykańskich, dla niepoznaki od tyłu do przodu, żeby
nie płacić dewizowych tantiem. Gdzie kończy się groteska, a zaczyna życie?
Dzisiejszy młody człowiek tego nie czuje, a ówczesny
czytelnik – cieszy się, że już nie musi o tym pamiętać. Podobnie, jak próbuje zapomnieć,
że zniewolenie przez państwo, przez ustrój, mogło być przyczyną bólu tak
głębokiego, tak prawdziwego, że człowiekowi odechciewało się żyć.
Tak opisuje Konwicki tamtą rzeczywistość:
„W moim kraju nie ma nędzy.
Mało kto żebrze na rogach ulic, a jeśli to robi, to jakoś bez przekonania, bez
tej siły wewnętrznej, bez tych praw moralnych właściwych prawidłowemu
żebractwu. […] Nasza nędza współczesna jest przezroczysta jak szkło i
niewidzialna jak powietrze. Nasza nędza to kilometrowe ogonki, to nieustanny
tłok łokci, to złośliwy urzędnik, to spóźniony bez powodu pociąg, to odcięta
przez fatalne siły woda, czyli brak wody, to zamknięty nieoczekiwanie sklep, to
rozwścieczony sąsiad, to kłamliwa gazeta i wielogodzinne przemówienie w
telewizji zamiast transmisji sportowej, to przymus należenia do partii, to
zepsuta pralka sprzedana w państwowym magazynie, to specjalne sklepy, w których
możesz sobie coś kupić za dolary, to monotonia życia bez żadnej nadziei, to
rozpadające się miasta historyczne, to pustynniejące województwa i zatrute
rzeki. Nasza nędza to łaska totalnego państwa, łaska z której żyjemy.”
A teraz przeczytajcie powyższy cytat na spokojnie,
jeszcze raz. Co z tej listy straciło aktualność i już nie wróci, a co jest
wciąż żywe? Czy tak wiele się zmieniło? Dlaczego więc wątpię w przydatność powieści
Konwickiego w naszych czasach?
W 2017 roku pewien człowiek postanowił wykonać pod
Pałacem Kultury ten sam gest, co bohater „Małej apokalipsy” – podpalić się pod
Pałacem Kultury w proteście przeciwko łamaniu konstytucji przez państwo pod
rządami PiS. Nikt się tym nie przejął, żadnego oddźwięku, tak jak w przypadku
Jana Palacha czy Ryszarda Siwca, którzy zostali męczennikami swoich czasów.
Cisza. Zrobiono z człowieka wariata. Nawet nie znamy jego nazwiska. Po prostu
Piotr S.
Pamiętajmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz