SEN
MARA
No, panie Harris! Takich rzeczy się nie robi wiernemu
czytelnikowi! Ja tu do pana podchodzę z najwyższym zaufaniem, a pan co? Tak
mnie zawieść?
No cóż, jak widać nikt nie jest doskonały i zawsze
musi być ten pierwszy raz.
Czytam w opisie, że Robert Harris popełnił powieść
postapo. Ten gatunek zazwyczaj omijam szerokim łukiem, ale przecież to Harris.
Wyszedł obronną ręką ze sprawy Dreyfussa, poradził sobie z konferencją w
Monachium, napisał autobiografię za brytyjskiego premiera, a nawet zdał
wiarygodną relację z wyborów papieża. Tym razem jednak poległ.
Harris opisuje świat po Armagedonie, osiemset lat
po katastrofie, która miała miejsce w naszych czasach. Ludzkość dotarła wtedy do
etapu rozwoju porównywalnego z późnym średniowieczem. Im dalej zagłębiam się w
ten nowy, postapokaliptyczny świat, tym bardziej wydaje mi się on
niewiarygodny. Podstawowym środkiem lokomocji są konie i muły, miast jest
niewiele, ludzie mieszkają w małych osadach, w lepiankach krytych strzechą, albo
tysiącletnich, kamiennych budynkach, zarośniętych jak Angkor Wat. Nic nie
wiedzą o przeszłości, sprzed apokalipsy. Niepodzielną władzę sprawuje
ortodoksyjny kościół katolicki (budynki świątyń, o dziwo, się zachowały), przypominający
skrzyżowanie hiszpańskiej inkwizycji i folwarku zwierzęcego Orwella. W porządku
– taka jest wizja autora. Tylko dlaczego ludzie żyjący w tych dziwnych czasach
mają mentalność współczesnego człowieka?
Skoro ludzie żyją pod kościelnym batem, gdzie
wszyscy na wszystkich donoszą, i za wolnomyślicielstwo i sprzeciwianie się
regułom grożą srogie kary, to skąd ta swoboda w wyrażaniu poglądów i w
dziedzinie obyczajowej? Skoro po naszej cywilizacji nie pozostało nic i
wszystko trzeba było zaczynać od zera, a bardzo ograniczony dostęp do skąpej
wiedzy mają tylko osoby duchowne, to w jaki sposób zwykły obywatel przeprowadza
kalkulacje biznesowe, których nie powstydziliby się Jeff Bezos czy Bill Gates?
Samorodne talenty się zdarzają? To chyba nie ten przypadek.
Ten świat po apokalipsie jest tak nieprzemyślany i
niedopracowany, że czytając kolejne rozdziały przez cały czas oczekuję, że
wreszcie coś się wydarzy, coś co by usprawiedliwiało takie dziury logiczne, które
nigdy wcześniej nie przytrafiały się temu autorowi. Laptopy przetrwały w
jaskini przez osiemset lat w stanie nienaruszonym i mają na tyle sprawną
baterię, że wydają dźwięki? No dajcie spokój! Chyba autor zainkasował niezłe
honorarium za reklamę produktów z symbolem nadgryzionego jabłka.
Książka ma tytuł „Drugi sen” więc mam nadzieję, że
może dostaniemy coś w rodzaju „Incepcji”, że wreszcie coś ważnego się wyjaśni i
doznam olśnienia. Niestety – płonne nadzieje.
Najgorsze jednak jest to, że książka nie ma
zakończenia. Być może nie doczytałam, że to jest pierwsza część całości, i żeby
dowiedzieć się, o co w niej chodziło muszę przeczytać część drugą. Wątek
głównych bohaterów kończy się tak, że satysfakcji z tego nie ma za grosz. Czytam
tę powieść przecież nie po to, żeby się dowiedzieć, czy bohaterom uda się
odnaleźć skarb czy nie, ale przede wszystkim dlatego, żeby poznać przyczynę
upadku naszej cywilizacji. To jest najważniejsza tajemnica w tej powieści, i
niestety, nie zostaje rozwiązana. Zamiast wyjaśnienia wpisującego się w kanony
gatunku, do banalnej i usypiającej fabuły przygodowej autor dokleił końcówkę wziętą z
moralitetu, jakby chciał pójść w ślady McCarthy’ego i dostać nagrodę Pulitzera.
I niech mi ktoś teraz powie, czy to co napisałam
wyżej, to jest spoiler, czy nie? Czy informacja o tym, że kluczowa zagadka nie
została rozwiązana, to ujawnienie zakończenia? Jakkolwiek by nie było - nie mam
skrupułów, że to robię. Może was to zniechęci do czytania. Taką książkę mógłby napisać niedouczony polski debiutant, ale mistrzowi gatunku nie wypada.
Areszt domowy wciąż trwa, a złość na autora powoli mija.
Tym razem wybaczam mu potknięcie. Do następnego spotkania z Robertem Harrisem
podejdę jednak z dużą rezerwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz