PRACUŚ
LAKONICZNY
Ta książka ma tak skromną objętość, że można ją przeczytać
w pociągu z Gdańska do Warszawy. To wcale nie zarzut. „Wariatka Maigreta”
powstała w 1970 roku. Tak się wtedy pisało kryminały. Autorzy mieli świadomość,
że tworzą literaturę rozrywkową i właśnie rozrywki (bez przynudzania) starali
się czytelnikowi dostarczyć. Zwięźle, na temat, z jedną historią, ciekawą
zagadką i dobrze przeprowadzoną intrygą. Bez zbędnych zapychaczy, ołowianych
chmur wiszących nad jeziorami, problemami osobistymi detektywów, bez siedmiu
niepotrzebnych wątków, z których, w optymistycznym wariancie kończy się połowa,
a reszta pozostaje do wyjaśnienia w kolejnym odcinku.
Do tej zwięzłości twórców raczej nie wrócimy.
Autorzy musieliby wtedy więcej czasu przeznaczyć na obmyślanie fabuł, a mniej
na pisanie, a na to zachłanni wydawcy im przecież nie pozwolą.
Simenon – to jeden z niewielu klasyków gatunku, z
którym nie udało mi się wcześniej poflirtować. To dziwne, bo jak poinformowała
mnie Wikipedia, Simenon napisał ponad 450 powieści i opowiadań (tak! to zero na
końcu to nie pomyłka) i potrafił pisać nawet 80 stron dziennie (tak! znów nie
ma pomyłki z ostatnim zerem). Remigiusz Mróz pozostaje za słynnym Belgiem daleko
w tyle i powinien czuć się zawstydzony, że w tak ślimaczym tempie pracuje.
To pierwsze spotkanie wypadło, niestety, bez
większych uniesień, ale może to kwestia wyboru przypadkowego tytułu, kolejnego
z długiej serii. Rozumiem, że komisarza Maigreta już nie trzeba przedstawiać,
ale klimatu Paryża lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku trochę mi brakowało.
Akcja mogłaby się rozgrywać w dowolnym miejscu i czasie. Okazuje się, że lakoniczność
nie zawsze jest zaletą, wszystko zależy od odpowiednich proporcji. Ograniczenie
liczby podejrzanych do trzech osób za bardzo ułatwiało rozwiązanie zagadki, a
motywu zbrodni domyśliłam się już na stronie 47, dużo wcześniej, niż sam
komisarz. Na szczęście uratowało „Wariatkę” zaskakujące zakończenie.
Nie zniechęcam się do Simenona, bynajmniej, chętnie
przeczytam kolejną jego powieść, bardziej się przykładając do wyboru
odpowiedniego tytułu. To może być jednak trudne, niestety, bo wznowień w
postaci ebooków nie ma, czyli na Simenona trzeba polować w bibliotekach lub
antykwariatach.
Swego czasu natrafiłam na Simenona w bibliotece i czym prędzej chapsnęłam, obiecując sobie nie byle jakie doznania, bo przecież klasyk. To była bodajże "Zagadka nerwowej żałobniczki" albo coś podobnego. Tak nudnej, niespójnej i rozwlekłej (mimo kieszonkowego formatu) książki dawno nie czytałam.
OdpowiedzUsuńByła to nudna prawnicza historia, w której wszyscy kłamią i jest to a priori uznawane za normę, Maigret nawet okiem nie mrugnie, kiedy klientka, która go wynajęła, robi go w konia, wcale go to nie dziwi, chyba by się zdziwił, gdyby od początku zachowywała się przyzwoicie. Intryga miałka i naplątana, takie coś może się spodobać jedynie prawnikom. To trochę tak, jakby miłośnik szydełkowania napisał kryminał, w którym osią fabuły byłyby słupki i półsłupki, a cała intryga zasadzałaby się na zgubionym oczku i na odkryciu dlaczego ktoś to oczko zgubił albo w całym swetrze dla dwumetrowego chłopa zrobił jedno oczko lewe zamiast prawe (mniej więcej bo wobec szydełka i drutów wykazuję równy entuzjazm, jak wobec paragrafów.
Dla mnie w każdym razie od tamtej pory nazwisko Simenon jest równoznaczne z wielkim transparentem z czerwonym napisem "OMIJAĆ!!!"
"To trochę tak, jakby miłośnik szydełkowania napisał kryminał, w którym osią fabuły byłyby słupki i półsłupki, a cała intryga zasadzałaby się na zgubionym oczku i na odkryciu dlaczego ktoś to oczko zgubił..."
UsuńBardzo ładne!
Jak przeczytałam jak wiele książek Simenon napisał, też mi się to wydało podejrzane. Niemożliwe, żeby wszystkie były dobre. Nie ma takich geniuszów. Z jakichś powodów jednak został klasykiem. Dobre powieści pewnie też się zdarzały i może uda mi się jeszcze taką wyłowić. Ale nie będę specjalnie się starała.