ALICIA KONTRA EVA
Na Alicię Giménez-Bartlat sama pewnie nigdy bym nie
wpadła, gdyby nie rekomendacja Almosa (dziękuję). Takie, na przykład wydawnictwo
Muza potrafiło zadbać, żeby inna Hiszpanka, , autorka Trylogii Białego Miasta wyzierała z każdej strony internetu
(dlatego, z wrodzonej przekory nie zamierzam dokładać się do zysków wydawcy
czytając jej książki), a wydawnictwo Noir sur Blanc poskąpiło na reklamę. I co?
„Milczenie krużganków” na największym portalu czytelniczym zdecydowało się
ocenić zaledwie dwanaście osób. Będę więc trzynastą (niekoniecznie Wielką
Trzynastą). I z premedytacją zawyżę średnią ocen. Wszyscy tak robią, więc
dlaczego ja nie mogę? I co mi zrobicie?
Dopiero co narzekałam na lakoniczność Simenona, a
teraz mam ochotę pomarudzić na coś wręcz przeciwnego. W tej powieści pobocznych
wątków obyczajowych mamy sporo. Są, na szczęście, na tyle oryginalne (jak na hiszpański
kryminał), że gdyby tylko autorce udało się poskromić gadulstwo, zdecydowanie
wyszłoby to powieści na korzyść.
Głównym detektywem, i do tego narratorem jest Petra
Delicado, kobieta szczęśliwa w związku małżeńskim z trzecim już mężem (to
dziewiąta część serii, więc domyślam się, że w poprzednich odcinkach czytelnicy
mieli okazję poznać pozostałych dwóch, nieudanych małżonków pani inspektor).
Aktualny mąż nie marudzi, że żona poświęca mu zbyt mało czasu, a nawet potrafi
ugotować dla niej kolację, gdy ta wraca zmęczona po całodziennym śledztwie. Już
nieźle, prawda? To pytanie do pań, panowie mogą potraktować je retorycznie. Do
tego mąż ma czwórkę dzieci z poprzednich dwóch małżeństw i zajmuje się nimi
często (szwedzki wariant rodziny patchworkowej w Hiszpanii – kolejny ewenement)
i nasza inspektor musi sprawdzić się w roli macochy rozbrykanych i
inteligentnych dzieciaków. To wszystko nawet fajne, tylko mocno przedawkowane,
bardzo opóźnia śledztwo i niecierpliwy czytelnik zaczyna się irytować.
Na szczęście, jest jeszcze wątek główny: w żeńskim
klasztorze zostaje zamordowany mnich, który rekonstruuje mumię średniowiecznego
świętego i mumia ta zostaje z klasztoru wykradziona. Klimat żeńskiego
klasztoru, tak na mojego czuja, bo nigdy w takim miejscu nie byłam, został
oddany wiernie. Mogę się mylić, ale nie wyczułam żadnych zgrzytów.
Niestety, od początku nic się w tym śledztwie nie
klei, wszystkie tropy wydają się absurdalne, nie wiadomo od czego zacząć. Może
dlatego autorka bardziej skupia się na życiu osobistym detektywów (bo jest
jeszcze interesujący podwładny bardzo wymagającej pani inspektor). Aż wreszcie
– bomba! Sprytne posunięcie naszej detektyw, i śledztwo rusza z kopyta, w
zupełnie innym kierunku, niż się wydawało. Zakończenie zaskakuje i satysfakcjonuje.
No, ładnie daliśmy się przez zabójcę wywieść w pole.
Podoba mi się jeszcze, że w tej Hiszpanii
(właściwie Katalonii) policjanci nie mają oporów przed zjadaniem „porządnych
posiłków pełnych kalorii i cholesterolu”, i beztrosko sobie popijają w godzinach pracy, a
to piwko, a to winko, a to whisky. Szkoda, że nie można tego miłego zwyczaju
przenieść na grunt polski. Bardzo by to ożywiło stosunki międzyludzkie i
rodzimą literaturę kryminalną.
Warto czasami pobuszować w innych klimatach.
Tej Saenz de Urturi to Ty nie czytaj. To oszukistka jest. Pierwszy tom zrobił nadzieję na to, że będzie ok. Były co prawda kiczowato-bełkotliwe wstawki w stylu Bondy, ale debiutantce wybaczyłam. A potem się okazało, że ona wpadła na pomysł żeby tę samą książkę napisać jeszcze 2 razy. Tylko za każdym razem gorzej i bardziej w stylu Bondy.
OdpowiedzUsuńOoo, dzięki za ostrzeżenie. Tak coś czułam pismo nosem. Porównanie z Bondą skutecznie utwierdziło mnie w moich przekonaniach 😉
Usuń