REKORD! REKORD! REKORD!
Po raz pierwszy trafiłam
na książkę, która odrzuciła mnie już pierwszym akapitem:
„Nie dość,
że zboczeniec, to jeszcze lamus. Dałeś się sponiewierać babie! Jesteś z siebie
dumny? – przypadkowy komentarz przypadkowego internauty.”
W celach poznawczych (bo
lubię wiedzieć dlaczego) postanowiłam rozebrać ten akapit na czynniki pierwsze.
„Nie dość,
że zboczeniec…”
Czyli będzie o
„odmiennościach” seksualnych, a ten temat kompletnie mnie nie interesuje.
„… to
jeszcze lamus.” Zgodnie z definicją „Miejskiego słownika slangu i mowy potocznej”
lamus to „klasowy odrzutek,
zazwyczaj nie lubiany przez nikogo. Samotnik lub też trzymający się z innymi
jego pokroju. Nie umie sam nic zrobić, wszystkiego się boi i jest słaby ze
sportu. Dawniej nazywano takiego osobnika kujonem, ofermą, gamoniem,
nieudacznikiem, niedojdą, mymłokiem, lalusiem czy też sierotą. Teraz noszą oni
miano frajerów, ciot i również lamusów.”
No, jakoś
średnio mam ochotę zagłębiać się w losy zboczeńca i lamusa.
„Dałeś się sponiewierać babie!”
Autor zapewne
uważa, że niedowartościowane czytelniczki powinny poczuć jakąś satysfakcję z
powodu sponiewierania osobnika męskiego, ale w moim przypadku taka reakcja jednak
nie zachodzi.
„Jesteś z
siebie dumny?”
Absolutnie nie rozumiem, dlaczego rzeczony lamus miałby być dumny z tego, że
został sponiewierany. Bezsensowne pytanie retoryczne, aby zaciekawić
czytelnika? Nie nabieram się na takie chwyty.
„…
przypadkowy komentarz przypadkowego internauty”. Zupełnie też nie widzę
powodu, aby przypadkowe uwagi przypadkowych osób miały dla mnie jakiekolwiek
znaczenie.
Ponieważ jednak zasadę
ograniczonego zaufania stosuję do wszystkich, zwłaszcza do siebie, nie
dowierzam intuicji i mimo wszystko czytam dalej:
„Dziś
jestem psem.
Klęczę na
czworaka w ciemnym chłodnym pomieszczeniu i nasłuchuję jej kroków. Każdy
szelest drzew na zewnątrz sprawia, że się wzdrygam i jęczę jak wygłodniałe zwierzę
wyczekujące z utęsknieniem powrotu pana, który napełni mu miskę. Podoba jej się
to, że jestem bezbronny. Gnębienie mnie sprawia jej frajdę”.
I tak dalej, w ten deseń,
aż do końca prologu, przez kilka tłustych stron. A nawet jeszcze gorzej, bo mamy
bicie pejczem, maltretowanie psychiczne, miętoszenie penisa, stek wulgaryzmów i
wszystko to, czego nawet nie chcielibyście sobie wyobrazić.
W trakcie lektury
zamieniam się w „wygłodniałe zwierzę wyczekujące z utęsknieniem powrotu
pana, który napełni mu miskę” i zaczynam toczyć pianę z pyska. Przerywam
lekturę, kiedy zbiera mi się na wymioty. Autor może tam sobie być sadystą, ale
ja nie czytam książek za karę. Moja pierwsza reakcja obronna była jednak prawidłowa.
Chyba znów intuicja mnie nie zawiodła.
Zaglądam na portale czytelnicze
i co widzę? Dziesiątki recenzentów uznało tę książkę za genialną! Tak, moi
drodzy, ocena dziesięć gwiazdek to norma. Konta wielu zachwyconych recenzentów
na LC są niedostępne bez specjalnych uprawnień, ale i tak widać, że ich
biblioteczki składają się z jednej lub kilku książek. Jak się przeczytało tylko
jedną książkę, i do tego własną, nic dziwnego, że uważa się ją za doskonałą.
Jeżeli tak dzisiaj mają
wyglądać arcydzieła, to naprawdę pora umierać. Albo schować się gdzieś w
najgłębszej piwnicy, czekać aż ktoś przyniesie michę z żarciem i przestać
czytać książki.
Jeżeli się pomyliłam w
ocenie, i ta powieść jest naprawdę godna uwagi, bardzo was proszę, dajcie mi o
tym znać. Jeśli uda wam się doczytać tę książkę do końca, przekonajcie mnie, że
było warto, i proszę, napiszcie dlaczego. Poważnie. Przecież recenzenci też mogą
popełniać błędy, nie tylko autorzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz