GDZIE KUCHAREK SZEŚĆ…
Na tle innych, wydawanych
ostatnio powieści kryminalnych o humorystycznym zabarwieniu „Szczęśliwa
nieboszczka” wyróżnia się pozytywnie tym, że jej bohaterki potrafią posługiwać
się jak należy szarymi komórkami. Autorka, na szczęście, oparła się modnym od
jakiegoś czasu trendom, wedle których najbardziej śmieszne jest to, że detektyw
jest idiotą.
Książkę czyta się bez bólu
(postaci sympatyczne, intryga poprawna, akcja jakoś się rozwija), ale też bez
większych uniesień. Letniość – tym słowem najlepiej można opisać to, co
najbardziej przeszkadza w odbiorze. Przyczyna bierze się stąd, że w powieści
jest zbyt wiele osób, które pretendują do miana detektywa. Imiona Malwiny i
Elizy zapamiętałam tylko dlatego, że zaistniały w tytule, pozostałe postaci rozmazały
mi się w tle: synowa jednej z tytułowych bohaterek, dwóch policjantów (jeden również
z drugą detektywką skoligacony), ich szef i prokurator. Malwina i Eliza
praktycznie niczym się nie różnią (aż się prosi, jeśli już mają być dwie, żeby
jedna była Sherlockiem, a druga Watsonem; od razu uprzedzam protesty autorki,
że przecież tak miało być – może i miało, ale nie jest). Policjanci również są tacy
sami nijacy: uprzejmi, zdyscyplinowani, średnio rozgarnięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz