PANIE BOŻE, ZAGRZMIJ!
Kolejna książka
zarekomendowana osobiście przez autorkę, która mimo ostrzeżeń, że ze mną nie ma
taryfy ulgowej, zdecydowała się na rytualne seppuku, czyli przyjęcie na klatę „konstruktywnej
krytyki”. Masochizm młodych autorów jednak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Z lektury „Pułapki życia”
powinnam zrezygnować już po przeczytaniu zamieszczonej na wstępie przedmowy do
„drogiego czytelnika”. Autorka na samym początku informuje nas, jak bardzo się
napracowała pisząc tę powieść aż przez dwa lata, i jak to pisanie wzbogaciło
jej osobowość. Ta nieznośna maniera jest, niestety, przywarą wielu pisarzy,
więc przymykam oko. Ale Klaudia Morawa idzie dalej i wyjaśnia czytelnikowi,
czego może się spodziewać po tej książce: „Nie znajdziesz w niej opisów
przyrody ani miejsc akcji. Są w niej tylko wyrazy, które opisują środowisko
bohaterów”.
No, jeśli w powieści są „tylko wyrazy”, to równie dobrze mogłabym sięgnąć po
książkę telefoniczną.
Autorka lojalnie uprzedza,
co nas czeka: „Moi bohaterzy często wsiadają i wysiadają z samochodu,
idą ulicą, piją kawę, uśmiechają się. Znajdziesz powtórzenia, bo każdego dnia
wykonujemy te same czynności”. Już teraz powinnam rzucić czytnikiem w kąt, bo
zawsze byłam przekonana, że konstruowanie powieści zupełnie na czym innym
polega, a od fabuły wymagam trochę większego wyrafinowania, niż opisywanie bohaterów,
którzy „często wsiadają i wysiadają z samochodu”. Obiecałam jednak recenzję,
więc cóż robić, z uporem maniaka brnę dalej.
Autorka w przedmowie zdradza
nam również przesłanie książki, słusznie podejrzewając, że skoro będziemy
czytać „tylko wyrazy”, to niewiele uda nam się z treści załapać: „Nie zamierzam
nikogo nawracać ani mówić mu jak ma żyć i co ma myśleć”. (Dzięki, dzięki,
dzięki!) „Wątek homoseksualny pojawił się właśnie dlatego, że nie można
pomijać osób nieheteronormatywnych”. (Cóż za wzruszająca
poprawność polityczna w słowotwórstwie!) „Jeśli masz negatywny stosunek
do osób homoseksualnych są dwa wyjścia: albo pozbędziesz się tej książki, albo
ją przeczytasz i zadasz sobie pytanie…”
Nie mam negatywnego
stosunku do „nieheteronormatywnych”, ale nie zamierzam zadawać sobie żadnego pytania, bo mój masochizm, w
przeciwieństwie do masochizmu autorki ma jednak swoje granice. Można sobie pisać
grafomańskie wypracowania na poziomie szkoły podstawowej, a nawet je publikować
nazywając powieściami, z przekonaniem, że to wiekopomne dzieła przełamujące
tabu, ale naprawdę, nie ma przymusu, aby takie wypociny czytać. Z poczucia
obowiązku przebijam się więc przez kilka pierwszych rozdziałów, i dopiero wtedy
rzucam czytnikiem w kąt.
Tego naprawdę nie da się
czytać, uwierzcie, nie da się. Chyba, że ktoś ma mentalność polonisty-sadysty,
który czerpie satysfakcję z podkreślania każdego zdania na czerwono. Składnia! Frazeologia!
Interpunkcja! Styl! Dobrze, że nie korzystałam z papierowej wersji, bo gdybym
miała długopis w dłoni, przy stawianiu tych wszystkich wykrzykników na
marginesie, chyba przebiłabym kartkę na wylot!
Co trzecie zdanie z
„Pułapki życia” (nie liczyłam, to hiperbola) nadaje się do umieszczenia w
zbiorze „Humor zeszytów szkolnych”: „Promienie słoneczne, odbijające się
od łysiny na czubku jego głowy, łagodziły rysy jego twarzy…” Nawet próbowałam to sobie
wyobrazić, ale bez większych sukcesów. „Jako najstarszy w wydziale Rob
Moore cieszył się poważaniem wśród detektywów. Jego niski wzrost był częstym
tematem żartów policjantów”. No to chyba mieli go w tak zwanym głębokim poważaniu.
Klaudia Morawa posługuje
się słownictwem ubożuchnym, jak u przedszkolaka. „Wstał, zamknął za nią
drzwi i wrócił na swoje miejsce”. „Postawiła pudło na biurku i swobodnym
krokiem przeszła do biura kapitana i stanęła w drzwiach”. Stawanie w drzwiach,
oprócz zaanonsowanego wcześniej wychodzenia z samochodów, to ulubione
sformułowanie autorki. Synonimy? A co to jest synonim?
Błąd na błędzie błędem
pogania. Autorka nie ma pojęcia, jak poprawnie posługiwać się językiem polskim.
Rozpoczyna narrację w czasie teraźniejszym, a potem, ni z gruchy, ni z pietruchy,
w środku zdania przechodzi sobie na czas przeszły. Nie potrafi zbudować zdania
podrzędnie złożonego, nie rozumie, co to jest ciąg przyczynowo-skutkowy w
zdaniu. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że na liście płac figuruje
- wystawcie sobie – redaktor, Jacek Żybura. Panie Jacku, nie wstyd panu?! Autor
ma prawo być przekonany, że popełnił wiekopomne dzieło, ale obowiązkiem redaktora
jest poprawianie jego błędów. I niech się pan nie tłumaczy, że nic się z tym
nie dało zrobić. Wiem. Trzeba było nie redagować, a jak już pan musiał na tym „utworze”
zarobić, to przynajmniej mógł się pan nie podpisywać.
Dialogi w tej książce są tak
drewniane, że można na nich połamać zęby:
- Jest
najlepszym detektywem – powiedział – ale przeżyła ciężkie momenty. Musisz jej
wybaczyć.
- Chyba
nie mam wyjścia.
-
Zatrudniłem cię, bo wierzę, że dasz sobie radę – dodał, otwierając przed nią
drzwi.”
Jeśli czytacie moje
recenzje, to wiecie, że staram się nie używać epitetów, szczególnie gdy piszę o
książkach debiutantów, ale poprawność polityczna musi kończyć się tam, gdzie
zaczyna się szkodliwość społeczna. Pierwszy raz, odkąd prowadzę te zapiski,
trafiłam na tak fatalnie napisaną książkę. Świat już naprawdę schodzi na psy,
skoro można publikować takie potworki i jeszcze kazać ludziom za to płacić. To
powinno być prawnie zakazane. Przecież nie każdy zorientuje się, że to grafomania,
a wręcz pomyśli, że skoro ktoś to opublikował, to może znaczy, że to jest
dobre? Może dojdzie do wniosku, że takie są dzisiaj standardy? Że to jest
właśnie poprawna polszczyzna? Że można publikować koślawe zdania albo „tylko
wyrazy” i nazywać to powieścią? I to jest właśnie szkodliwość społeczna. Jeśli
nie protestujemy, że ukazują się takie książki, sami sobie wychowujemy kolejne
pokolenia grafomanów.
Ja protestuję! Panie Boże,
widzisz i nie grzmisz!?
Pani Klaudio, straciła
pani te dwa lata na wyprodukowanie wyrobu literaturopodobnego, który tylko dla
pani ma jakąś wartość. I może jeszcze dla pani bliskich, ale tylko dlatego, że potrafią
docenić, ile wysiłku pani w to włożyła. Życzę przedświątecznie, aby nie marnowała
pani następnych lat swojego życia. Poważnie. To nie jest złośliwość ani ironia.
Naprawdę, lepiej spełniać inne marzenia.
Może musimy sie powoli przyzwyczajać do takiej "literatury" - wiekszość obecnych licealistów, jeśi chodzi o umiejętność posługiwania się językiem polskim, dokładnie odpowiada Twojemu opisowi. A zakładam, że jakaś część z nich wpadnie kiedyś na pomysł stworzenia "wiekopomnego dzieła". Pracuję w szkole i z przerażeniem widzę, jaką trudność sprawia uczniom napisanie nawet kilkuzdaniowej spójnej i sensownej wypowiedzi. Wychowują się na filmikach z YT, a porozumiewają się przy pomocy emotikonek - i mamy potem "Pułapkę życia"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wolałabym jednak się nie przyzwyczajać, i póki sił mi starczy, zamierzam z taką "literaturą" walczyć ;-)
OdpowiedzUsuńTo prawda, że młode pokolenie – dzieci cywilizacji obrazkowej – nie opanowało umiejętności pisania. Chodzi o to, żeby pisaniem (przynajmniej książek) zajmowali się jednak wyłącznie ci, którzy potrafią posługiwać się słowem. To oczywiście utopia w dzisiejszych czasach, walka z wiatrakami, ale chyba czuję jakąś więź duchową z Don Kichotem ;-)
Pozdrawiam Świątecznie!
Rudolfina
Jeśli myślisz, że to książka to jakiś wyjątek, to zapoznaj się z dziełami ałtoress takich jak D.B. Foryś, Alicja Wlazło (ta jest dobra, ledwo kleci zdania po polskiemu, ale współprowadzi stronę "Jak zostać pisarzem") J.G. Latte, Melissa Darwood, Camille Gale (chyba tak to się pisze, w każdym razie wszystkie 3 panie są Polkami) albo autorów takich jak Dawid Przybysz czy moje najnowsze serdeńko Adrian K. Antosik. Albo nie, nie czytaj tego, uwierz mi na słowo. Antychreza
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie. Uwierzę na słowo 😉
UsuńChyba, że zacznę pisać bloga „Poczet polskich grafomanów”. Ale raczej nie. Mam nadzieję, że nie nagrzeszyłam wystarczająco, żeby mnie spotkała taka kara.
Uwielbiam Pani recenzje. To prawdziwy poradnik "jak nie pisać książek", z którego staram się czerpać. Niestety sam popełniłem propozycję literacką (a nawet dwie), choć beztalencie ze mnie okropne. Może to nieuświadomione, masochistyczne ciągoty, ale marzę, aby zrecenzowała Pani moją niewydaną powieść i skutecznie wybiła mi marzenia z głowy.
UsuńMam taką żelazną zasadę, że nie recenzuję niewydanych książek (zasada ograniczonego zaufania). Marzenia czasem się spełniają :-) Życzę powodzenia w znalezieniu wydawcy, to wtedy może się skuszę ;-)
Usuń