POCZĄTEK I KONIEC
Kolejny tytuł, który odnotowuję tylko dla porządku,
żeby nie zapomnieć, że poznałam nowego polskiego autora.
„Ostatnia wola” świetnie się zaczyna i całkiem
nieźle kończy, natomiast wszystko, co dzieje się pomiędzy pozostawia wiele do
życzenia.
Ekscentryczna, złośliwa i nieprzyzwoicie bogata
arystokratka zaprasza do swego pałacu starannie wyselekcjonowanych krewnych,
aby ogłosić, kto z nich przejmie po niej spadek. Staruszka zamierza popełnić
spektakularne samobójstwo. Jest śmiertelnie chora i chce odejść na swoich
zasadach. Zwołuje rodzinny zjazd aby osiągnąć pewien niecny cel, nie ma jednak szansy
obserwowania przebiegu wydarzeń, ponieważ zanim cokolwiek zacznie się dziać, zostaje
zamordowana.
Potężna śnieżyca sprawia, że grupa osób, oczywiście
wszyscy są podejrzani, zostaje odcięta od świata. Można by ponarzekać, że to
motyw zgrany jak świat, ale taki punkt wyjścia zawsze się sprawdza, jeśli tylko
dalszy rozwój wypadków jest dobrze poprowadzony. A w „Ostatniej woli” niestety
nie jest.
Gdy pisałam o „Przypadkowym detektywie” Macieja
Ślużyńskiego (recenzja z 9 stycznia 2018) opartym na tym samym pomyśle inspirowanym
„Pułapką” Agaty Christie, moim głównym zarzutem było to, że mamy za mało
podejrzanych. W „Ostatniej woli” podejrzanych jest akurat tylu, ile trzeba. Czytelnik
nie pogubi się w nadmiarze postaci i powinien mieć satysfakcję z samodzielnego
dochodzenia – kto zabił. Dlaczego więc tylko powinien mieć, a nie ma?
Powodem niezaspokojenia potrzeb czytelnika jest
błąd konstrukcyjny. W tym kryminale brakuje postaci detektywa. Narracja
prowadzona jest tak, że przez większość powieści wydaje nam się, że każdy z
bohaterów prowadzi własne śledztwo, ale jednocześnie każdy z nich jest
podejrzany. To zabieg dość ryzykowny i na pewno poradziłaby sobie z tym Agata
Christie, ale niestety, Joannie Szwechłowicz się nie udało. Brakuje napięcia, w
ogóle nie drżymy o życie bohaterów. Nie mamy też możliwości śledzenia ciągów
przyczynowo-skutkowych, a jest to ulubione hobby czytelników kryminałów. Lider
wśród detektywów pojawia się dopiero wtedy, gdy przychodzi do rozwiązania
zagadki, czyli o wiele za późno.
Autorka nie ustrzegła się również innych
drobniejszych błędów. Pomysł z wyprawą na nartach jest mocno naciągany,
podobnie jak niespodziewany gość, który spada z nieba (pardon, ze strychu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz