PRAWIE BEZ SKAZY
Zawsze bardzo się cieszę, kiedy wracam do polskiego autora
po jakimś czasie i widzę, jak duże poczynił postępy, i jak coraz bardziej
zaczyna doceniać swojego czytelnika.
Pierwsza powieść Małeckiego „Najgorsze dopiero nadejdzie”
niespecjalnie mnie zachwyciła (recenzja z 19 lipca 2017), chociaż swoje zalety (w
postaci wartkiej akcji) jednak miała, więc darowałam sobie kolejne książki z
serii. „Skaza”, jak przeczytałam, to coś zupełnie innego, z nowym miejscem
akcji i bohaterem. Dałam więc szansę autorowi jeszcze raz i tym razem się nie
zawiodłam.
Okazało się, że Małecki wyeliminował niedociągnięcia, które
przeszkadzały mi w czytaniu pierwszej serii (niedokończone wątki, nielogiczności
w wyjaśnieniu motywacji mordercy, główny bohater, który wychodzi obronną ręką z
każdej opresji, taki co to „zabili go i uciekł”). Tym razem mamy wiarygodnego
bohatera z krwi i kości, policjanta ze swoimi zaletami i wadami, a nie supermana. Akcja osadzona jest w małomiasteczkowych
realiach, które, co można wyczuć bez problemu, są autorowi dobrze znane.
Wszystko ocieka dojmującym realizmem, nawiązującym w stylistyce do najlepszych
skandynawskich wzorów. Jeśli lubicie detektywa Wallandera, będziecie wiedzieli
o co chodzi.
Historia współczesna przeplata się równolegle z historią z
przeszłości, i chociaż dość szybko mamy przeczucie co do głównego podejrzanego,
to jednak autor bardzo umiejętnie wodzi nas za nos. Nie ma zgrzytu, bo kiedy
nawet domyślamy się kto, do końca nie wiemy jak i dlaczego.
W „Skazie” autor wykorzystał podobny motyw, jak w poprzedniej
serii z dziennikarzem Markiem Benerem. Bohater ma swoją własną tajemnicę
związaną z żoną, na której rozwiązanie pewnie pozostanie nam długo poczekać. W
pierwszej serii żona dziennikarza zaginęła, w drugiej - żona policjanta została
napadnięta i od dziesięciu lat jest w stanie śpiączki. W serii z Benerem pozostawienie
tego wątku w stanie niedokończonym bardzo mi przeszkadzało. Tak bardzo, że
odpuściłam kolejne powieści z cyklu. W drugiej serii, niby zabieg ten sam, a
jednak uwiera znacznie mniej. Autor potrafił tym razem zachować odpowiednie
proporcje. Wątek z żoną nie wybija się na pierwszy plan, nie mąci, nie drąży
emocjonalnie, jest jednym z wielu dotyczących prywatnego życia bohatera. A
bohater na tyle budzi zaufanie, że mamy pewność, że kiedyś dojdzie do prawdy, a
my razem z nim. Ostrzegam jednak na zapas, że umieszczenie w następnej serii
jakiejś kolejnej tajemnicy żony, może czytelnika mocno zdenerwować.
Gdyby jeszcze autor darował sobie kompletnie bezużyteczny
prolog, w którym nie dowiadujemy się niczego istotnego, a który niepotrzebnie odwleka
akcję i zdradza szczegóły, które o wiele ciekawiej byłoby odkryć później, to
ideał byłby bliski.
Mam nadzieję, że Rober Małecki nie ustąpi w dążeniach do
ideału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz