SEPPUKU W GABINECIE LUSTER
Po pierwszej części (20%) już
wiedziałam, że nie dam rady doczytać tej książki do końca. Nie chciało mi się
nawet o niej pisać. Zerknęłam jednak na entuzjastyczne recenzje zamieszczone na
portalu LC, o które, jak się domyślam, zatroszczyło się wydawnictwo (i proszę
mi tu nie protestować), i zmieniłam zdanie. Skłoniła mnie do tego jedna z mniej
zachwyconych czytelniczek – Katrina, która napisała: „Nie wiem dokładnie, co
tu nie zagrało, ale ta książka po prostu niezwykle mnie odrzuca.”
Ja akurat potrafię sprecyzować, „co
tu nie zagrało”, więc ta recenzja to ostrzeżenie dla tych czytelników, którzy w
wyborze lektur kierują się podobnymi do moich kryteriami. Może zaoszczędzicie
dzięki temu parę złotych. A już trochę czasu - na pewno.
Bohaterów w „Urzędniku” mamy tylu,
co w plutonie wojska. Przez całą pierwszą część nie wiadomo, czyją właściwie
historię autor opowiada. Żadna z postaci nie budzi sympatii, nie wybija się na
pierwszy plan, nie wiem, co nimi kieruje. Kompletnie nie przejmuję się ich losami
również dlatego, że nie są to prawdziwi ludzie, tylko karykatury. Schematyczni
i przerysowani tak bardzo, że trudno w nich odnaleźć zwyczajne, ludzkie cechy.
Bohaterów odrzucam również z
powodu ich bezdennej głupoty. Nieudolny włamywacz i jego żona – idiotka, wredny
urzędnik skarbowy – kretyn i jego syn, z rodzaju tych, którym tatuś robi
dzióbek, niedorozwinięta żona porwanego dyrektora, głupkowaci policjanci, półmózgi
mafiozo, i jeszcze jeden niedorobiony gangster, znów w duecie z bezmyślną żoną
– cała plejada durniów. Autorowi się wydaje, że to takie śmieszne, że ludzie są
głupi i to wystarczy, żeby rozbawić czytelnika. Kto jednak byłby w stanie
znieść dwugodzinny stand-up ulubionego komika, gdyby przez cały czas opowiadał
ten sam dowcip i tylko zmieniał bohaterów? Wielokrotnie powtarzałam w
recenzjach, że mnie takie eksponowanie głupoty nie bawi, bo nie wypada
naśmiewać się z ludzi pokrzywdzonych przez los. Ale może to tylko kwestia
poczucia humoru (lub jego braku).
Najbardziej przeszkadza w
czytaniu tej książki brak dramaturgii, spowodowany nagromadzeniem absurdów
sytuacyjnych. Nie ma logicznego ciągu wydarzeń. Fabuła polega na mnożeniu
przypadków, pechów i zbiegów okoliczności w takiej ilości, i tak zakręconych, że
czytelnik kompletnie obojętnieje na to, co się wydarzy. Bo skoro może zdarzyć
się wszystko, to tak, jakby nie musiało wydarzyć się nic. A jeśli w kryminale
suspens nie istnieje i nie znajduję w sobie ciekawości, by dowiedzieć się, jak
to się skończy, to po co mam czytać? Przecież i tak zakończenie będzie zależało
od przypadku (czytaj: wyobraźni autora). Że wyobraźnię autor ma bujną, zdążyłam
się przekonać, ale nie tego od powieści oczekuję.
- Ale to przecież groteska – już słyszę
w duchu głos oburzonego autora. Domyślam się, że to miała być groteska, ale,
niestety, wyszła jej parodia. Pisząc powieść humorystyczną ukazującą świat w
krzywym zwierciadle, tym bardziej trzeba uważać, żeby nawiązania do
rzeczywistości były solidnie umocowane. Jeżeli wszystko jest krzywe, to jak
znajdziemy punkt odniesienia? W gabinecie luster karykaturalne odbicia śmieszą
tylko dlatego, że dobrze znamy nasz prawdziwy wizerunek. Bez tej wiedzy
moglibyśmy dojść do przekonania, że tacy pokręceni po prostu jesteśmy. I wtedy to
już tylko seppuku pozostanie, bo przecież z tym się nie da żyć.
Jeśli szukacie pretekstu, żeby
popełnić seppuku – czytajcie „Urzędnika”.
Tagi: Sławek Michorzewski "Urzędnik", Michorzewski "Urzędnik" opinie, Michorzewski "Urzędnik" recenzja
Z zasady nie wdaje się w dyskusję. Opinia jest dla każdego osobistym przeżyciem. Nie mniej po tak fatalnej ocenie, moim zdaniem zabawnej książki pozwoliłem sobie przeanalizować pozostałe opinie Pani Rudolfiny na temat innych książek. Po tej lekturze nasunęła mi się taka oto krótka refleksja: Frustraci i osoby w depresji, nie powinny pisać komentarzy ani oceniać niczego - nie tylko książek. Łączę się z Panią w bólu i polecam wizytę u specjalisty, póki nie jest za późno.
OdpowiedzUsuńDziękuję za troskę, ale na dobre samopoczucie nie narzekam.
UsuńJa bym się bardziej martwiła frustracją autorów, przekonanych o własnym geniuszu (bo do tej pory ich książki czytali głównie klakierzy), którzy wreszcie, po raz pierwszy usłyszeli kilka słów prawdy. Jest nadzieja, że dzięki temu może przestaną pisać i zajmą się bardziej pożytecznymi zajęciami.
A jakieś argumenty, oprócz inwektyw?