Z PERSPEKTYWY BLONDYNKI
Gdybym chciała oceniać tę książkę
biorąc pod uwagę wyłącznie temat i rzetelność w odwzorowaniu historycznych realiów,
ocena byłaby dużo wyższa. Ale powieść, to nie tylko zwierciadło rzeczywistości. To również
dobrze opowiedziana historia i w tej kwestii mam bardzo poważne zastrzeżenia.
Akcja zaczyna się rozwijać we
współczesnej Polsce. Nawiązanie do kolekcji dzieł sztuki skradzionych przez
Niemców w czasie II wojny sugeruje pasjonującą intrygę, zwłaszcza, że wydawca
twierdzi, że to „sensacyjna epopeja”. Okazuje się jednak, że książka co innego obiecuje,
a co innego daje, i to jest pierwszy zawód.
W części drugiej,
najistotniejszej dla powieści, bo zajmującej jakieś trzy czwarte objętości, przenosimy
się do III Rzeszy (z drobnym łódzkim epizodem wciśniętym na siłę, chyba tylko, żeby
usatysfakcjonować polskiego czytelnika). Przez ponad połowę tej nielitościwie
przegadanej części zastanawiamy się o czym i o kim właściwie jest ta historia,
i czy ma coś wspólnego ze wstępem.
Mamy antykwariusza handlującego,
niekoniecznie legalnie dziełami sztuki (nawiązanie do części pierwszej, ale
zmarginalizowane). Mamy jego córkę, którą poznajemy jako dziecko. Jest słynny,
choć kiepski malarz pozostający w osobistych relacjach z Hitlerem, jest
chłopak, który zakochuje się w córce antykwariusza, jest nawet ciotka
rezydentka. Równorzędnych postaci i wątków (bo jeszcze przecież cała fabuła
dziejąca się współcześnie), mamy tyle, że można by nimi obdzielić sagę, a
tymczasem to ponoć powieść sensacyjna. Kolejne tematy wrzucane są do niej tak,
jakby nie podlegały żadnej selekcji, a autor chciał upchnąć wszystko, czego tylko
udało mu się dowiedzieć na temat rozwiązłości seksualnej w III Rzeszy i próbach
stworzenia przez hitlerowców rasy nadludzi.
Wątek kryminalny pojawia się również,
ale bardzo mocno zakamuflowany i nie ma wpływu na akcję. Tak naprawdę nie mamy
pewności, czy o zagadkę seryjnego mordercy tu chodzi i czy w ogóle można mówić
o jakiejś serii. Wyjaśnienie tej kwestii nie za bardzo autora interesuje, bo
gdzieś tak w połowie tej części zdecydował się wreszcie, komu poświęcić trochę
więcej uwagi.
Na plan pierwszy wychodzą losy
nastolatki zakochanej w dużo starszym malarzu: młodzieńcze uniesienia,
rozczarowania, zdrady. Postać głównej (chyba?) bohaterki jest jednak tak naiwna
i bezbarwna (no chyba, że ktoś uzna, że fantazje seksualne wystarczą, żeby
zrobić z Charlotte wystarczająco interesującą postać), że trudno się przejąć
jej losami. Taka blondynka w wersji standard: motywacji i logiki w jej
działaniach trudno się doszukać. O ile pewne decyzje można wyjaśnić
zauroczeniem, to postanowienie, aby oddać swą waginę w służbie ojczyzny (hmm…) w
ogóle się nie broni. Jeśli zrobiła tak, aby zemścić się na kochanku - facecie,
któremu wszystko wisi, bo zmienia kobiety zgodnie z porami roku, to już chyba
głupiej nie można. Jeżeli uczyniła to z powodów ideowych - ja w to nie wierzę,
bo wcześniej nie mamy żadnych zachowań z jej strony, które by to uzasadniały. Jeśli
po prostu jest nimfomanką, a wszystko na to wskazuje, to tym bardziej, taka
postać mnie nie interesuje.
W trzeciej części powracamy do dzisiejszej
Polski, jednak klamra, w założeniu spinająca końcówkę z pierwszą częścią, niewiele
łączy. Pojawia się kolejna, tym razem współczesna historia miłosna, nie mająca
z opowieścią rozgrywającą się w przeszłości niczego wspólnego. Zasygnalizowany
na wstępie wątek z dziełami sztuki wprawdzie częściowo się wyjaśnia, ale
satysfakcji z tego czytelnik nie ma za grosz.
Tak więc mamy w „Fermie blond” całą
galerię nieprzekonujących, biernych postaci podejmujących pechowe decyzje,
których życiem kieruje przypadek. Bardzo to wszystko chaotyczne i
nieprzemyślane.
Doceniam wkład pracy Piotra
Adamczyka włożony w dokumentację naprawdę pasjonującego tematu, ale
konstruowanie ciekawych fabuł i wiarygodnych postaci słabo mu wychodzi. Jeżeli
ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś o rozwiązłości seksualnej w III Rzeszy
usankcjonowanej przez państwo, i o próbach stworzenia kraju, w którym rządzić
będą blondyni, powinien raczej sięgnąć po pozycje publicystyczne. Bez bohaterek blondynek.
Tagi:
Piotr Adamczyk „Ferma blond” , Adamczyk "Ferma blond" recenzja, Adamczyk "Ferma blond" opinie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz