ŚREDNIOŚĆ
Do przeczytania „Pięciu czaszek” skłoniło mnie wyróżnienie
przyznane książce na festiwalu „Kryminalna Piła”. W końcu, myślę sobie, chyba
szanowne jury nie zrobiło tego bez powodu. Debiutancką powieść Tomasza
Konatkowskiego „Przystanek śmierć” przeczytałam kilka lat temu, ale nie
prowadziłam wtedy jeszcze notatek, więc z pamięci dawno uleciała mi jej treść. Wrażenia
chyba nie były wystarczająco pozytywne, skoro nie sięgnęłam po kolejne książki
z cyklu, a do ponownego spotkania z twórczością autora zmobilizowało mnie
dopiero wspomniane wyróżnienie.
Szkoda, że nie zagłębiłam się uważniej w werdykt jury, bo
może podchodziłabym do „Pięciu czaszek” ze standardowymi, a nie zawyżonymi
oczekiwaniami. Wystarczyło przeczytać, że laury zostały przyznane za dbałość i
wnikliwość w stosunku do policyjnej służby kryminalnej oraz realizm
psychologiczny i zawodowy bohatera. To powinno dać do myślenia. Rzeczywiście,
pod względem rzetelności w opisywaniu trudnego zawodu policjanta i znajomości
policyjnych procedur niczego autorowi nie można zarzucić. Dużo gorzej,
niestety, prezentuje się cała reszta.
Punkt wyjścia jest intrygujący – policja odnajduje w
spalonej furgonetce pięć zwęglonych ciał pozbawionych głów. Kto? Jak? Dlaczego?
To mogłoby być niezwykle interesujące. Nie jest, ponieważ akcja toczy się
niemiłosiernie powoli. Wszystkie ofiary dramatu rozpoznawane są według tego
samego schematu – ktoś zgłasza zaginięcie i dziwnym trafem zawsze okazuje się,
że to delikwent z furgonetki. Kiedy wyjaśnia się (na długo przed końcem), w
jaki sposób ofiary były ze sobą powiązane, motyw zbrodni staje się oczywisty, a
osoba mordercy przewidywalna. I nic tu nie pomoże wprowadzanie dodatkowych
podejrzanych. Niezrównoważony oficer jest zbyt szalony, by można traktować go
poważnie, a jego zainteresowania buddyzmem na kilometr pachną autorską zmyłą. Nie
dajemy się też nabrać na kolejny fałszywy trop - preparatora zwierzęcych
czaszek, bo prawdopodobieństwo przypadkowego natknięcia się na osobę o takim
fachu jest mniejsze niż wygranie miliona w totka.
Intrygujący byłby również pomysł z kradzieżą zwłok, gdyby
nie nasączenie tego wątku gęstym od metafor, zupełnie niestrawnym sosem. Jeżeli
ktoś interesuje się religiami Wschodu, być może ciągnące się jak bajki z
tysiąca i jednej nocy wynurzenia wariata na temat buddyzmu będzie w stanie
zaakceptować. Jeśli jednak ktoś o buddyzmie wiedzę ma raczej wątłą, po tak
pokrętnej lekturze na pewno nie nabierze ochoty na jej zgłębianie. Autor uległ
najwyraźniej fascynacji hinduskimi bóstwami, jednak nie zastosował się do
starej dobrej reguły „co za dużo, to niezdrowo”.
Tagi: Tomasz Konatkowski "Pięć czaszek", Konatkowski "Pięć czaszek", "Pięć czaszek" recenzja", "Pięć czaszek" opinie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz