BEKSIŃSCY.
PORTRET PRAWDZIWY
Tę książkę
powinnam była przeczytać półtora roku temu, kiedy na ekrany wchodził film
„Ostatnia rodzina” (reżyseria: Jan Matuszyński, scenariusz: Robert Bolesto) oparty
na biografii Beksińskich. Film, okrzyknięty arcydziełem, nie wzbudził mojego
entuzjazmu. Od początku coś mnie w nim uwierało, coś było nie tak, ale
wątpliwości były przecież tylko intuicyjne. Dopiero teraz, po lekturze książki
Magdaleny Grzebałkowskiej mogę sprecyzować zastrzeżenia. Tym razem będzie więc
trochę o książce, trochę o filmie.
To oczywiste, że
scenarzysta i reżyser przy tworzeniu filmu biograficznego mają prawo dokonywać
selekcji, wybierać elementy życiorysu, które przydadzą się najbardziej przy
opisywaniu postaci lub konstruowaniu fabuły. Czy jednak mają również prawo
naginać rzeczywistość do swoich potrzeb?
W filmowej
postaci Zdzisława Beksińskiego najbardziej brakowało mi informacji, co ukształtowało
go jako artystę – film rozpoczyna się w momencie, gdy malarz mieszka już w
Warszawie i jest cenionym twórcą. Wiedzę tę uzupełnia na szczęście Magdalena
Grzebałkowska w swoim „Portrecie podwójnym”. W kategorii: biografie książka
jest absolutnym arcydziełem. Autorka wykonała naprawdę heroiczną, mrówczą
pracę, czapki z głów. Nie można jednak oceniać tej książki tylko w kategoriach
gatunkowych - to wielowymiarowa opowieść o kondycji człowieka, jego
pragnieniach i konfrontacji marzeń z rzeczywistością.
Beksiński senior
nie ukończył Akademii Sztuk Pięknych, został inżynierem, żeby nie sprawić
zawodu ojcu. Dopiero po jego śmierci zaczął z żelazną konsekwencją walczyć o
swoje prawo do bycia artystą, mając jednak świadomość własnych niedoskonałości.
Zaczął od fotografowania, szybko jednak ta dziedzina sztuki przestała sprawiać
mu satysfakcję, potrzebował czegoś więcej. Próbował nawet swoich sił w
literaturze, ale zaraz porzucił ten zamysł, przerywając w połowie rozpoczęte
opowiadanie: „Przykazanie nr 1: Nie
będziesz usiłował, chuju rybi, naśladować Schulza, bo w tym stylu dalej niż
Schulz zajść niepodobna, więc się tylko ośmieszasz, tracisz czas i dobre
samopoczucie. A to zachowaj na przestrogę. AMEN.” – zanotował dla pamięci. W
jakimś sensie spełniał się potem literacko, pisząc ogromną liczbę listów. Dzięki
temu tak wiele o nim wiemy.
Wielkie poczucie
humoru Beksińskiego, podszyte nieodłącznym sarkazmem co chwila przebija z kart
książki, natomiast w filmie jest prawie nieobecne. Tu nie mogę się powstrzymać
i przytoczę perełkę z listu Zdzisława do Marii Turlejskiej, która całkiem mnie
rozbroiła: „Najlepsza była historia z
panienką, która sprzedawała bilety i miała oprowadzać po wystawie [w
Łazienkach]. Biedactwo przyniosło sobie słownik wyrazów obcych i szukało, ale
nie mogło ponachodzić tego, co trzeba, więc musiałem jej wyjaśnić mniej więcej
w tym stylu: »pedofil to taki wielki i wypróbowany przyjaciel dzieci, niestety
kodeks karny w artykule dwieście trzecim nie pozwala mu w pełni czerpać owoców
tej przyjaźni i wymierza karę w wysokości… etc.«”.
Beksiński –
człowiek z wielkim dystansem do siebie, konsekwentny w dążeniu do celu na
przekór okolicznościom (malować, malować, malować), i z wyrzutami sumienia –
takiej postaci w filmie nie zobaczymy. Dla autorów filmu nie ma bowiem
znaczenia, że rodzina Beksińskich, kiedy zwolniono Zdzisława z fabryki autobusów
w Sanoku, gdzie pracował jako grafik-projektant przez pierwsze jego malarskie lata
przymiera głodem. Nie stać ich na gazety, więc Zdzisław co tydzień przepisuje
od znajomych program radiowy. Oszczędzają gaz, więc zimą przenoszą się z żoną do
pracowni, żeby ogrzewać tylko jedno pomieszczenie, ubrania szyją sami, warzywa
i owoce biorą z ogrodu. Beksiński nie może się jednak pozbyć wyrzutów sumienia:
„Wolę nie mieć forsy niż robić coś, czego
nienawidzę, ale po prostu męczy mnie myśl, że ja wybrałem, ale nie wybrała tego
Zosia, ani Tomek, ani mama. Tymczasem oni wszyscy, mając minusy, nie mają tych
plusów, jakie uzyskałem ja.”
Filmowy Tomek
Beksiński wydaje się być człowiekiem o tak wielkich zaburzeniach psychicznych,
że powinien być pod stałą opieką, lekarską lub domową, niezdolny do
samodzielnego życia. A przecież żył samodzielnie i pracował przez kilkanaście
lat. W filmie dodano mu jeszcze, nie występującą w rzeczywistości wadę wymowy,
chyba po to, żeby do tej postaci jeszcze bardziej widza zniechęcić. Młody
Beksiński jawi nam się prawie wyłącznie jako potwór i furiat. Tak, niewątpliwie,
bywał również despotą i gburem, ale tak duże zagęszczenie scen agresji, która
przydarzała mu się, jak każdemu, w stanach emocjonalnego wzburzenia prowadzi do
zafałszowania obrazu tej postaci. Nie widzimy bezbronnego i wrażliwego artysty,
tylko człowieka, który jest ciężarem dla innych, znika też gdzieś dylemat,
który prześladował Tomka przez całe życie: „Ja
chyba nigdy nie przestanę nienawidzić świata. Ale dlaczego, tego nie wiem. Może
psychiatra mi to wyjaśni. To jest zupełnie bez sensu. Nienawidzę ludzi i świata
[jak] ci, którzy albo są ułomni, albo biedni, albo w trudnych sytuacjach. Ja
nie jestem ani kaleką, ani nie narzekam na brak forsy, jestem na studiach, mam
fajnych starych, mieszkanie… więc na co mam narzekać? Skąd ta nienawiść?
Przecież nikt mi niczego nie zrobił. Nie wiem, do licha, nie wiem. Wiem tylko,
że ten jad we mnie siedzi.”
W latach 80-tych
na zamówienie paryskiego marszanda Piotra Dmochowskiego powstał film
dokumentalny „Hommage à Beksiński” Bogdana Dziworskiego, pozytywnie odebrany
przez francuską publiczność. Beksiński nienawidził tego filmu. Pisał: „ (…) film ten uważałbym za bezdennie głupi,
ale do przyjęcia, gdyby nie odpychająca mnie scena z babkami klozetowymi i
lumpami w jakiejś melinie. (…) nade wszystko chyba nienawidzę chamstwa, i to
chamstwa w znaczeniu: oglądania chama, obcowania z chamem, problemów chama,
otoczenia chama i wreszcie chama samego jako takiego. (…) wynika to z każdej
mojej wypowiedzi, trzeba być chyba całkowicie ślepym i głuchym, żeby tego nie
odczuć! (…) nie ma w mym malarstwie obsceniczności typu klozetowego. A u
Dziworskiego jest. Moje obrazy zostają tylko w ten sposób obsmarkane przez
głupka – związek jest żaden! (…) Pierwsze skojarzenie Tomka brzmiało „Fellini
dla ubogich duchem”. Rzadko się z nim zgadzam, ale tym razem trafił w
dziesiątkę.”
Chyba potrafię
się domyślić, co Beksińscy powiedzieliby na temat „Ostatniej rodziny”.
Niestety, nigdy się tego nie dowiemy.
tagi: Magdalena Grzebałkowska Beksińscy Portret podwójny, Grzebałkowska Beksińscy, Zdzisław Beksiński, Tomasz Beksiński, Matuszyński Ostatnia rodzina, Ostatnia rodzina
Doskonała opowieść o zwykłym życiu niezwykłej rodziny. W swojej wymowie bardzo smutna, ale przez to jeszcze bardziej dla czytelnika atrakcyjna. Również jestem nią zachwycona.
OdpowiedzUsuń