PANI KOMISARZ
ŚNI
W powieściach
kryminalnych najbardziej irytuje mnie brak logiki.
„Szadź” dobrze
się zaczyna, wciąga, dynamicznie rozwija, autor nie ma kłopotów z budowaniem
napięcia i wielowątkowej dramaturgii (z punktu widzenia detektywa, mordercy i
ofiary). Co z tego, kiedy przychodzi w końcu czas na wyjaśnienie intrygi – i
wtedy wszystko zaczyna się sypać.
Zupełnie
nieprawdopodobny jest punkt wyjścia. Seryjni, psychopatyczni zabójcy, którzy
bawią się z policją podrzucając ślady, zazwyczaj swoje zbrodnie mają
precyzyjnie dopracowane. Morderca z „Szadzi” psychologicznie nie odbiega od
tego schematu, a jednak planuje serię zbrodni nie mając absolutnie żadnej
gwarancji, że śledztwem zajmie się akurat ta policjantka, na której mu właśnie
zależy. Cała przemyślna konstrukcja nie miałaby przecież najmniejszego sensu,
gdyby sprawa dostała się komuś innemu. Przypadek ma prawo pojawić się raz, ale
ciąg przypadków – to już jest nieudolność autora.
Postać głównej
bohaterki – komisarz Agnieszki Polkowskiej wymyślona została chyba na zasadzie
„poszukajmy kogoś, kogo jeszcze w tym biznesie nie było”. I tak mamy detektywa
– lesbijkę. W porządku, to mogłoby być ciekawe, ale nie jest, bo autor
potraktował orientację bohaterki jako ciekawostkę obyczajową, zupełnie
pomijając wpływ odmienności seksualnej na psychologię postaci. Cały wątek z
córką - zgoda bohaterki na brak kontaktów dzieckiem przez 18 lat (bo bogobojny ojciec
nie pozwala na kontakty z matką – lesbijką) - jest wyciągnięty z lamusa i kompletnie
niewiarygodny, biorąc pod uwagę, że wszyscy mieszkają w tym samym miasteczku.
Wybór Skarżyska na
miejsce akcji – ośrodka, w którym prowadzone jest śledztwo - chyba również
dokonał się na zasadzie „zobaczmy, gdzie na mapie zatrzyma się końcówka
długopisu”, bo realiów życia na prowincji, a tym bardziej w tym konkretnym
mieście w powieści nie ma za grosz.
Komisarz Polkowska
na trop serii morderstw wpada bardzo szybko, bo jej metody dedukcji są tak
fenomenalnie doskonałe, że Sherlock Holmes mógłby jej pięty lizać. Do tego
jeszcze, podobnie jak morderca, co chwila otrzymuje prezenty od losu. Do tego
stopnia nawet, że przełomową dla śledztwa informację pozyskuje we śnie. Tak!
Przyśniła jej się kobieta, która naprowadza na trop mordercy! Przyznam, że w
tym momencie, przestałam spodziewać się po „Szadzi” czegokolwiek sensownego,
doczytałam jednak do końca, z nadzieją, że może jednak moje przewidywania okażą
się błędne.
Niestety, sprawdziły
się co do joty. Po drodze do finału nasza wspaniale dedukująca pani komisarz
okazuje się totalną blondynką, ruszając na akcję samodzielnie, bez wsparcia
kolegów. Ale to wszystko dla was, drodzy czytelnicy, żebyście mieli kawałek
thrillera i mogli się o nią trochę pomartwić.
Zakończenie
„Szadzi” was nie zaskoczy – będzie dokładnie takie, jakie chcielibyście, żeby
było. Zaskoczy was jednak niefrasobliwość autora, któremu tak bardzo zależy,
abyście dostali to, co chcecie dostać, że zupełnie nie dba o wyjaśnienie, jakim
cudem się to udało.
Chyba znowu się
pani komisarz coś przyśniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz