poniedziałek, 11 grudnia 2017

Igor Brejdygant „Szadź” Ocena: 3/6



PANI KOMISARZ ŚNI
W powieściach kryminalnych najbardziej irytuje mnie brak logiki.

„Szadź” dobrze się zaczyna, wciąga, dynamicznie rozwija, autor nie ma kłopotów z budowaniem napięcia i wielowątkowej dramaturgii (z punktu widzenia detektywa, mordercy i ofiary). Co z tego, kiedy przychodzi w końcu czas na wyjaśnienie intrygi – i wtedy wszystko zaczyna się sypać.

Zupełnie nieprawdopodobny jest punkt wyjścia. Seryjni, psychopatyczni zabójcy, którzy bawią się z policją podrzucając ślady, zazwyczaj swoje zbrodnie mają precyzyjnie dopracowane. Morderca z „Szadzi” psychologicznie nie odbiega od tego schematu, a jednak planuje serię zbrodni nie mając absolutnie żadnej gwarancji, że śledztwem zajmie się akurat ta policjantka, na której mu właśnie zależy. Cała przemyślna konstrukcja nie miałaby przecież najmniejszego sensu, gdyby sprawa dostała się komuś innemu. Przypadek ma prawo pojawić się raz, ale ciąg przypadków – to już jest nieudolność autora.

Postać głównej bohaterki – komisarz Agnieszki Polkowskiej wymyślona została chyba na zasadzie „poszukajmy kogoś, kogo jeszcze w tym biznesie nie było”. I tak mamy detektywa – lesbijkę. W porządku, to mogłoby być ciekawe, ale nie jest, bo autor potraktował orientację bohaterki jako ciekawostkę obyczajową, zupełnie pomijając wpływ odmienności seksualnej na psychologię postaci. Cały wątek z córką - zgoda bohaterki na brak kontaktów dzieckiem przez 18 lat (bo bogobojny ojciec nie pozwala na kontakty z matką – lesbijką) - jest wyciągnięty z lamusa i kompletnie niewiarygodny, biorąc pod uwagę, że wszyscy mieszkają w tym samym miasteczku.

Wybór Skarżyska na miejsce akcji – ośrodka, w którym prowadzone jest śledztwo - chyba również dokonał się na zasadzie „zobaczmy, gdzie na mapie zatrzyma się końcówka długopisu”, bo realiów życia na prowincji, a tym bardziej w tym konkretnym mieście w powieści nie ma za grosz.

Komisarz Polkowska na trop serii morderstw wpada bardzo szybko, bo jej metody dedukcji są tak fenomenalnie doskonałe, że Sherlock Holmes mógłby jej pięty lizać. Do tego jeszcze, podobnie jak morderca, co chwila otrzymuje prezenty od losu. Do tego stopnia nawet, że przełomową dla śledztwa informację pozyskuje we śnie. Tak! Przyśniła jej się kobieta, która naprowadza na trop mordercy! Przyznam, że w tym momencie, przestałam spodziewać się po „Szadzi” czegokolwiek sensownego, doczytałam jednak do końca, z nadzieją, że może jednak moje przewidywania okażą się błędne.

Niestety, sprawdziły się co do joty. Po drodze do finału nasza wspaniale dedukująca pani komisarz okazuje się totalną blondynką, ruszając na akcję samodzielnie, bez wsparcia kolegów. Ale to wszystko dla was, drodzy czytelnicy, żebyście mieli kawałek thrillera i mogli się o nią trochę pomartwić.

Zakończenie „Szadzi” was nie zaskoczy – będzie dokładnie takie, jakie chcielibyście, żeby było. Zaskoczy was jednak niefrasobliwość autora, któremu tak bardzo zależy, abyście dostali to, co chcecie dostać, że zupełnie nie dba o wyjaśnienie, jakim cudem się to udało.

Chyba znowu się pani komisarz coś przyśniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz