POD PRESJĄ
Trudno jest mi
wczuć się w rolę autora, który odniósł sukces, ale wyobrażam sobie, że musi
czuć wielką presję. Żeby nie zawieść zaufania, żeby nie spaść z rankingów, żeby
książka się spodobała i recenzentom, i zwykłym czytelnikom.
Czytając „Kamienną
noc” ma się wrażenie, że nad Gają Grzegorzewską wisiała presja o wadze pociągu
pancernego. W celu uatrakcyjnienia książki włożyła w nią tak wiele ingrediencji
różnego kalibru, że mieszanka okazała się totalnie niestrawna i zapewne wbrew
intencjom zupełnie niewybuchowa. Grzegorzewska tym razem po prostu
przedobrzyła.
Czego my tu nie
mamy. Wątków i eksperymentów formalnych tyle, że można by nimi obdzielić ze
trzy książki. Mamy powieść w powieści, zaburzoną chronologię, a jeden z wątków
prowadzony jest wstecz. Ten ostatni zabieg nie ma akurat najmniejszego
uzasadnienia. Już na samym początku dowiadujemy się, że narrator został
zamordowany i do tego przez kogo. Rozdziały następujące później, opisujące
wydarzenia wcześniejsze powtarzają w kółko to, co już wiemy, nie wnosząc
kompletnie niczego nowego. Snuj.
Na siłę
uatrakcyjniona forma to jednak za mało, autorka postanowiła jeszcze poruszyć w
powieści najcięższego kalibru tematy i opisać je w najczarniejszym kolorze.
Kazirodcza miłość anonsowana subtelnie w poprzednich powieściach o detektyw
Julii tym razem staje się wątkiem pierwszoplanowym, stronice ociekają ostrym
seksem, a po dawnej subtelności nie zostało ani śladu. Bohaterka zachowuje się
tak odrażająco, że czytelnik patrzy na nią z obrzydzeniem, snując sobie luźne,
prywatne wnioski, że autorka musi mieć tej Julii już naprawdę serdecznie dość i
pewnie chce ją uśmiercić w zakończeniu, żeby zakończyć cykl.
Do tego rozbuchany
wątek z aferą pedofilską, nie dość, że w policji, to jeszcze w kościele i jako
kolejny grzybek w barszcz psychopatyczny morderca uśmiercający gromadkę swoich
własnych dzieci. Trup ściele się tak gęsto, że właściwie przestajemy na śmierć
reagować i obojętniejemy na przemoc.
Ta książka
sprawia wrażenie, że nigdy się nie skończy. Zakończeń jest kilka, chyba po to,
żebyśmy mogli sobie wybrać, które najbardziej nam odpowiada. W jednym z nich
autorka proponuje nam zabawę z zamianą ról, i to tak nieprawdopodobną, że
połapanie się kto naprawdę jest kim i dlaczego przekracza możliwości nawet bardzo
rozgarniętego czytelnika. Szczególnie czytelnika, który słucha audiobooka.
Czytelnik papierowy zawsze może przewrócić tych parę kartek do tyłu, żeby
doczytać, o co tak właściwie autorowi chodziło. Kiedy jednak treść książki wraz
z biegiem jej akcji ulatuje w eter precyzja i logika w wyjaśnianiu zawiłości
jest naprawdę bardzo wskazana. Czytelnikowi trudno się tej logiki doszukać i pod
żadnym pozorem nie potrafi uwierzyć, że w tej przebierance nie połapali się
najbliżsi zamienionych osób.
W kolejnym
zakończeniu okazuje się, że wszystko to, co do tej pory wydawało nam się
oczywiste jest nieprawdą. I znów pojawia się efekt przedobrzenia. Takie zmyły w
powieściach kryminalnych zwiastują zazwyczaj zwroty akcji i są mile widziane,
ale kiedy pojawiają się na samym końcu, czytelnik czuje się zawiedziony i
zwyczajnie oszukany.
No i wreszcie
zakończenie ostatnie. Tutaj Grzegorzewska pojechała po bandzie, tylko że
zupełnie innego boiska. Na pożegnanie, po tej całej jatce zaproponowała nam słodką
idyllę rodem z „M jak miłość”.
Spuśćmy zasłonę
miłosierdzia nad „Kamienną nocą” i życzmy autorce, aby pisząc kolejne powieści pozbyła
się presji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz