ZAWSZE MOŻE BYĆ
GORZEJ
Jeżeli lubicie
komiksy o Supermanie - ta książka jest
dla was.
Nadzieja na
odkrycie kolejnej perły wśród polskich debiutów kryminalnych rozwiała się już
gdzieś tak w połowie lektury. Autor bardzo ładnie zawiązał intrygę, przedstawił
ciekawego bohatera, nakreślił socjologiczne tło, rozpędził akcję tak, że trudno
było odłożyć książkę z ciekawości, co będzie dalej. A dalej, niestety, było już
tylko mordobicie.
Zaczęłam nawet
liczyć ile razy nasz bohater – toruński dziennikarz Marek Bener - wpada w łapy
gangsterów i z nich się wyrywa. A to przy pomocy własnych pięści (był kiedyś
bokserem), a to dzięki nieprzeciętnemu sprytowi, a to nagle szczęście mu
sprzyja i pojawia się ktoś, kto ratuje mu życie, a to gangsterzy popełniają
błędy. Przestałam liczyć. Uwierzcie - było tego na tyle dużo, że zaczęło się
robić nudno. W końcu, skoro dowiadujemy się, że Superman zawsze wygrywa, to w
tym momencie kończy się zabawa.
Próba
wyjaśnienia o co tak naprawdę chodzi w tej skomplikowanej intrydze również
skończyła się niepowodzeniem. Jakaś działka, która nie wiadomo dlaczego jest
taka istotna, jakaś niezwrócona kiedyś niewielka pożyczka, która nagle bez
powodu staje się ważna, jakieś podejrzenie szantażu, ale kto, kogo i dlaczego -
to już nie ma znaczenia. Zagęszczenie tajemnic i ledwo jedna – gwałt -
wyjaśniona jak należy.
Końcowa zamiana
podejrzanych to tylko zwyczajny chwyt literacki, mający na celu zmyłkę czytelnika
i nie ma logicznego uzasadnienia. Prawdziwy winny nie miał szczególnej
motywacji do ukrywania swej przeszłości, w końcu to nie on planował polityczną
karierę, a był na tyle bogaty, że nie musiał martwić się, za co przeżyje do
pierwszego. Kara jaka go spotyka (znów bardzo spektakularna, kolejny chwyt
literacki) jest niewspółmierna do winy. No chyba, że to on był szefem
gangsterów i zleceniodawcą morderstw, ale tego autor niestety nie wyjaśnia; a jeśli
nawet tak było, to dlaczego jego świta nagle obróciła się przeciw niemu? W
ogóle gangsterów z pistoletami jest tam tylu, że trudno się połapać, kto jest
kim, z kim pracuje i dlaczego.
Udział naszego
głównego bohatera w wymierzeniu winnemu kary stawia go w tak fatalnym świetle,
że cała sympatia do niego znika. Owszem, lubimy Dextera [bohater amerykańskiego
serialu „Dexter”], ale tam motywacje działania bohatera są tak przekonująco wyjaśnione,
że mamy moralne podstawy, żeby go usprawiedliwiać. Tymczasem motywacje Marka Benera
są bardzo wątłe. To nie jest „oko za oko, ząb za ząb” tylko głowa za oko.
Nieładnie.
Autor, zgodnie z
powszechnie stosowaną manierą nie oparł się też pokusie wystawienia licznych
podziękowań za wsparcie w tworzeniu powieści. Mam wrażenie, że jedyną poradą,
jaką udzielili Robertowi Małeckiemu koledzy po piórze było: „słuchaj stary,
pisz tak, żeby ci wydali kolejną książkę”. Dlatego też zapewne, znów zgodnie z
panoszącą się modą, autor nie dokończył najważniejszego wątku powieści, który
towarzyszy bohaterowi przez cały czas i prześladuje jego psychikę – sprawie
zaginionej przed trzema laty ciężarnej żony. O ile rozumiem i godzę się z tym,
że można kontynuować w kolejnych powieściach wątki drugoplanowe, to jednak zasugerowanie,
że będzie to opowieść o poszukiwaniach zaginionej i pozostawienie tej historii
bez echa uznaję za lekceważenie czytelnika.
„Najgorsze
dopiero nadejdzie” odgraża się autor. Jeśli ma być jeszcze gorzej, to ja za
kontynuację tej opowieści już teraz podziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz