BIEG
KRÓTKODYSTANSOWY
Piotr Bojarski wie, jak się zdobywa
uwagę czytelnika. „Biegacz” prawie od pierwszej strony wciąga tak, że spokojnie
da się go przeczytać na jednym wydechu (szczególnie, jeśli ma się
nieprzewidziany dzień wolnego).
Autor, na szczęście, nie lubi lać wody,
skupia się tylko na tym, co jest ważne dla akcji. Tempo akcji na pewno na tym
zyskuje, ale czytelnik – nie do końca. Zwykle narzekam na słowotok polskich
autorów, tym razem brakuje mi trochę barwniejszego przedstawienia bohatera.
Dlaczego mając czterdzieści lat mieszka sam w wynajętym mieszkaniu? Gdzie są
jego przyjaciele, rodzina? Ma (miał) jakąś żonę, dzieci? Czy woli jeść pizzę
wegetariańską czy schabowego? Takie drobiazgi w opisie sprawiłyby, że Bogdan
Popiołek byłby nam dużo bliższy.
Lubię opowieści o zwykłych ludziach
wplątanych w niezwykłe sytuacje, więc stawiam autorowi dużego plusa za to, że
detektywem uczynił nauczyciela historii z gimnazjum. Dzięki temu mamy opowieść
w starym stylu, kiedy śledztwo obywa się bez całej tej najnowszej techniki.
Okazuje się, że opierając się tylko na starej, poczciwej dedukcji i rozmowach z
właściwymi ludźmi, można dojść do wniosków, których nie udało się wyciągnąć
policji (chociaż z drugiej strony niemrawość organów ścigania nie została
porządnie uzasadniona).
Dla równowagi muszę dać minusa za
temat. Byli esbecy, z mocno obciążonymi życiorysami, ładnie zakamuflowani w
dzisiejszej rzeczywistości to motyw wałkowany już wiele razy i chyba jednak niewart
odkurzania.
Do tego, w pewnym momencie zakończenie
staje się mocno przewidywalne, zgodnie ze starą zasadą: dajcie mi motyw, a
morderca znajdzie się sam.
Wniosek? Przeczytacie „Biegacza” bez
bólu, a nawet z przyjemnością. Nie przeczytacie? Nic się nie stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz