ZUPA Z TRUFLI
W tej książce bardzo szybko coś mi
zaczęło nie grać. Mocno się zaczyna, dobrze się czyta, bo autor potrafi budować
napięcie, kilka równolegle prowadzonych wątków zapowiada się ciekawie… No
właśnie, aż za bardzo ciekawie i to jest chyba największy zarzut, oprócz, jak
zwykle zakończenia, ale o tym potem.
Jak nudno – narzekam – powiecie, jak
ciekawie – też niedobrze? Tu nawet nie chodzi o to, że autor włożył za dużo
grzybków w barszcz, bo tych kilka tematów jest całkiem do ogarnięcia, problem w
tym, że w tej zupie znalazły się same trufle. Zupa z trufli? Rozrzutność czy
próba zaimponowania smakoszowi?
Sekielski włożył do tej powieści chyba
wszystkie najmodniejsze i najbardziej gorące tematy dzisiejszych dni. Czego my
tu nie mamy? Zamach terrorystyczny w centrum Warszawy, Ukrainka porwana do
burdelu w Polsce i jej brat, były żołnierz ukraińskich służb specjalnych, który
rusza jej na ratunek, tuszowanie afery pedofilskiej w Kościele i jakby tego
było mało dodatkowo współpraca kleru z dawną bezpieką. Do tego jeszcze afery na
najwyższych szczytach władzy i korupcyjne powiązania tej władzy z wielkim
biznesem, okraszone tak wykwintnym biesiadowaniem, że osławione ośmiorniczki,
to przy tym posiłek z baru mlecznego. We
wszystko zamieszani są oczywiście i prezydent, i premier.
Sekielski tworzy w gatunku „political
fiction”, więc słowo „fiction” trochę go usprawiedliwia, dlatego mój żal, że
nie zauważa pewnych istotnych zmian na naszej scenie politycznej jest żalem
osobistym, i nie można go traktować w kategorii zarzutów recenzenckich. Autor
wzoruje bohaterów na postaciach poprzedniej rządzącej ekipy, mając zapewne
nadzieję, że stan obecny jest chwilowy i jego książka szybko znowu będzie
aktualna.
Nie wszystkie jednak prowadzone wątki
spotykają się w zakończeniu, i to już jest zarzut nieosobisty. Ostatnie trzy
rozdziały sprawiają wrażenie, jakby pisane były na kolanie, bo autor szybko
musi biec do innej roboty, więc starą załatwia po łebkach, w kilku zdaniach,
jak, nie przymierzając scenarzyści serialu „Belle Epoque” (patrz: post z 16 lutego). O ile
wyjaśnienie zamachu jest zupełnie czytelne (choć niedopowiedzenie losów
zamachowców budzi duży niedosyt), motywy zemsty na biskupie zostały wyjaśnione,
aferę polityczną można od biedy odpuścić, to jednak kluczowa scena zamieszczona
w epilogu nie powinna pozostać otwarta. Jeżeli nawet domyślamy się kto i
dlaczego, a nie wiemy jak to zrobił, do tego jeszcze wykonanie zadania jest praktycznie
niemożliwe, to takie zakończenie nie ma sensu i dowodzi, że zostało nieprzemyślane.
Autor sam też chyba nie wiedział, jakim cudem to mogło się wydarzyć, bo po tym,
co przeczytałam raczej trudno mi dać wiarę, że wierzy w cuda. A może jednak?
Może o sprawiedliwość losu chodziło? Zawsze lepiej wykpić się naiwnością niż być
posądzonym o braki warsztatowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz