HERBATKA I
CIASTECZKA
Uległam presji zbyt łatwo. Artykuł na
portalu „Lubimy czytać” rekomendujący „Najlepsze powieści kryminalne napisane
przez kobiety” oczywiście natychmiast wzbudził moje zainteresowanie.
Na drugim miejscu, zaraz po Agacie
Christie, której, na szczęście, nie odebrano palmy pierwszeństwa znalazła się
„Rebeka”. Skonstatowawszy zawstydzona, że nazwisko autorki nic mi nie mówi,
zaraz wzięłam się do nadrabiania zaległości. W Polsce przetłumaczono zaledwie
kilka książek du Maurier. „Rebeka” jest wznowieniem powieści z 1938 roku,
wydanej po polsku pierwszy raz, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Moją
ignorancję uznałam więc za częściowo usprawiedliwioną. Im głębiej jednak
pogrążałam się w lekturze, tym bardziej nie znajdowałam usprawiedliwienia dla
umieszczenia tej powieści we wspomnianym zestawieniu. „Im bardziej Puchatek
zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”.
Całe szczęście, że kocham angielskie klimaty
z czasów, kiedy jeszcze „five o’clock” był porą świętą, pokojówki szczotkowały
swym paniom włosy, a rozmowy międzymiastowe zamawiało się przez centralę, przebrnęłam
więc ze stoickim spokojem przez dwa długie, ślamazarnie wlokące się akty. Nie wydaje
mi się jednak, żeby współczesny czytelnik, szczególnie rodzaju męskiego, przyzwyczajony
do innego sposobu narracji miał tyle cierpliwości, co ja. Obserwowanie naiwnej,
chorobliwie nieśmiałej, momentami po prostu głupiutkiej bohaterki i
oczekiwanie, kiedy w końcu rozpocznie się obiecywana powieść kryminalna - to
mało ekscytujące zadanie. Gdy wreszcie pojawia się trup, zaczyna się coś dziać
i ostatni, trzeci akt naprawdę trzyma w napięciu, tak jak trzeba. Mocne
zakończenie zaskakuje. Co z tego, kiedy kompletnie nie mogę uwierzyć w nagłą
przemianę bohaterki. Z nierozgarniętego dziewczątka z kompleksem niższości zmienia
się w zdeterminowaną, pełną wiary we własne siły kobietę i to jeszcze po to,
żeby chronić mordercę. Potęga miłości? No, dajcie spokój.
Oczywiście, zaraz po lekturze
obejrzałam „Rebekę” Hitchcocka - film z 1940 roku zrealizowany na podstawie
powieści. Zestarzał się chyba tak samo, jak książka. Koturnowość aktorów jest
przytłaczająca. To dość wierna adaptacja, z niezbędnymi skrótami, powtarzająca
błędy konstrukcyjne powieści ale też, na szczęście, eliminująca nieścisłości (w
książce, na przykład, rzeczywiste śledztwo prowadzone jest już po zapadnięciu
wyroku, w filmie zostało to „wyprostowane”). Reżyser korzysta pełnymi garściami
z szeregu środków filmowych, które wprawdzie nie przyspieszają narracji, ale
wprowadzają poczucie zagrożenia i w ten sposób stopniują napięcie. No i filmowa
bohaterka jest o wiele bardziej wiarygodna, niż ta w książce.
Poszukiwaczom niedzisiejszych klimatów polecam jednak niezawodną Agatę. Atmosfera ta sama i do tego jeszcze perfekcyjne
wykonanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz