KIEDY SKROMNOŚĆ POPŁACA
Nazwisko Bryndza zabrzmiało całkiem swojsko. Ale nie, zmyła,
to nie polski debiutant z Podhala, na którego należałoby zwrócić uwagę. Jakimś
rykoszetem wpadła mi do ucha informacja, że autor mieszka na Słowacji. Dobrze,
myślę sobie, nareszcie jakaś świeżość, po tych wszystkich Norwegach i Szwedach.
Kolejna skucha. Autor urodził się w Wielkiej Brytanii, a akcja „Dziewczyny w lodzie” rozgrywa się w stolicy Zjednoczonego Królestwa. No tak, napisał po
angielsku, londyńskie realia zawsze dobrze się sprzedają, nic dziwnego, że powieść
trafiła na listy bestsellerów.
Skąd ten sarkazm? Książka jest bardzo przyzwoicie
napisana. Jak na debiutanta, to w ogóle świetnie. Wciągająca akcja, żadnego
przynudzania, smaczki z wielkiego świata, zakończenie zaskakuje. Nawet upierdliwy
recenzent nie bardzo będzie miał się do czego przyczepić (może dlatego, że nie
zna na tyle dobrze angielskich realiów). Ale… mam wrażenie, że wszystko to już
gdzieś było. I znów odrobina promocji (zupełnie jak w przypadku „Dziewczyny z
pociągu”, nomen omen) wynosi książkę poprawną, a nawet dobrą na niepotrzebnie
wysokie szczyty, co sprawia, że oczekujemy czegoś więcej, a dostajemy to, co
zwykle, więc jesteśmy rozczarowani.
Dlaczego więc oceniam tę powieść tak wysoko? Przyznam
się szczerze, że to piątka naciągana. Autor najpierw ujął mnie tym, że w
posłowiu poprosił czytelników o przesyłanie krytycznych uwag, a potem rozbroił
zupełnie pisząc, że „czyta każdą wiadomość i zawsze odpisuje”. Nawet jeśli to
już nieprawda (autor nie przewidział, zdaje się, aż tak dużego sukcesu książki,
więc pewnie się z odpisywaniem na maile nie wyrabia), to i tak intencje zacne.
Bierzcie przykład, drodzy polscy autorzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz