KRAJEWSKI REDIVIVUS
Uff, co za ulga. Marek Krajewski znów w najwyższej formie.
Kiedy znęcałam się nad jego poprzednią książką („Arena szczurów”,
recenzja: czerwiec 2016 na czytacz.pl), wytykając zmęczenie materiału i
sugerując nieśmiało, że pora na zmiany, oczywiście tych zmian oczekiwałam, ale
nie przypuszczałam, że pójdą one takim kierunku.
Marek Krajewski wpadł na pomysł genialny. Zamiast tworzyć nowe,
nieznane światy wrócił do swojego, dobrze nam znanego, zaprzyjaźnionego
bohatera. Pokazał jednak Eberharda Mocka w takim momencie życia, w którym mógł
go przedstawić jako zupełnie nową postać. Poznajemy detektywa w latach bujnej
młodości, kiedy miał jeszcze tylko dwa ubrania – odświętne i robocze. Jeszcze
nie jest zgorzkniały, jeszcze zżera go ambicja. Dzięki temu możemy znów
zanurzyć się w świat Wrocławia z początków XX wieku, a w świecie tym autor
czuje się jak ryba w wodzie i opisuje go tak barwnie, że czytelnik odczuwa wręcz
fizyczną przyjemność z przebywania w opisywanych realiach. Tu nie mogę
powstrzymać się od porównania z równie soczystymi opisami przedwojennej
Warszawy w „Królu” Twardocha (recenzja: październik 2016). Wrażenia podobnie
pozytywne, na szczęście Krajewski nie udaje, że pisze „wielką literaturę” i nie
wciska nam kaszalotów. Intryga jest przeprowadzona wzorowo i doskonale
przemyślana. Powieść trzyma w napięciu, autor myli tropy, każdy wątek jest
potrzebny i wszystkie pasują do siebie jak najlepszej jakości puzzle. Mnóstwo
dobrych pomysłów i nie ma poczucia chaosu ani przesytu. Nie przeszkadza mi
nawet siedemdziesiąte ósme w tym roku nawiązanie przez polskiego pisarza do
masonerii, bo w opisywanych realiach ten akurat motyw się sprawdza.
Świetny jest też pomysł z prologiem i epilogiem w innych ramach
czasowych. I znowu mamy zupełnie innego Mocka, i jaki potencjał, żeby
wykorzystać ten wątek w przyszłości! Już się nie mogę doczekać.
I tylko jeden zarzut mi przychodzi do głowy – ta powieść jest zbyt
inteligentna jak dla naszych rodzimych czytaczy kryminałów. Oni wolą dawać
sobie wciskać kit przez swoich „literaturowych księciów” (tak na wszelki
wypadek piszę w cudzysłowie, bo wielbiciele księciów mogą nie załapać ironii).
Tak więc, panowie – czapki z głów. Drogie panie – wyciągamy białe
chusteczki i machamy, machamy, machamy, machamy.
Trochę nieufna zawsze byłam wobec barokowej (a może klasycznej?) składni Krajewskiego. Ale skoro polecasz... Spróbuję :)
OdpowiedzUsuńKrajewskiego połknęłam wszystko. Tych pierwszych już za dobrze nie pamiętam. Autor chyba też, skoro napisał tak świeżo o starym bohaterze ;-) Ta poprzednia, "Arena szczurów" naprawdę kiepsko mu wyszła. Można odpuścić. W "Mocku" wszystko jest precyzyjnie dopracowane. Warto.
OdpowiedzUsuń