sobota, 3 września 2016

„Komisja morderstw” Odcinek 1 Ocena: 1/6


ŚMIERĆ (Z NUDÓW) W BRESLAU
Telewizor włączam mniej więcej raz w tygodniu. Ostatnio przydarzyło mi się to we wtorek. Trafiłam na „Wiadomości”. Spokojnie, nie będzie o polityce.
Główne, wieczorne wydanie informacyjnego programu zaskoczyło mnie zapowiedzią nowego, kryminalnego serialu TVP. W czasach, gdy jeszcze oglądałam telewizję częściej zwiastuny programów i filmów pojawiały się, owszem, przed i po „Wiadomościach”, ale żeby informacja o emisji nowego serialu była newsem dnia? Podejrzane.
Zaintrygowana taką formą promocji zaraz sprawdziłam, kto za tym stoi. Najpierw strona literacka – to najważniejsze. Aż czterech scenarzystów podpisało się pod pierwszym odcinkiem! Niedobrze. To jasne, że seriale pisze się wspólnie, ale dotyczy to raczej tasiemcowych telenoweli. Kiedy, tak jak w przypadku kryminałów, odcinek ma być zamkniętą całością, dobrze jeśli odpowiedzialność za poprowadzoną intrygę ponosi jedna, góra dwie osoby. Wśród czterech nazwisk znalazłam jednak Waldemara Krzystka, który jako scenarzysta nigdy nie zawiódł. No dobrze, zaryzykuję. Obejrzałam.
Ryzyko opłaciło się pod tym względem, że już więcej nie popełnię dwóch błędów: nie dam się zwieść reklamie w „Wiadomościach” i nie obejrzę kolejnego odcinka „Komisji morderstw”. Jeżeli pierwszy odcinek, który ma przecież zachęcić do oglądania całości jest tak zły, że aż chce mi się płakać i wspominać z rozrzewnieniem porucznika Borewicza, to jakie mogą być następne?
Najbardziej kuleje, oczywiście, scenariusz (a było zaufać intuicji!). Zero suspensu, zero akcji, o przebiegu śledztwa dowiadujemy się z dialogów bohaterów, drętwych jak przemówienie najnudniejszego dyrektora na rozpoczęcie szkolnego roku. Tautologiczne retrospekcje, w których nie dość, że widzimy, w pseudoartystycznych, wirujących kadrach co się dzieje, to dodatkowo głos z offu jeszcze tłumaczy, co autor chciał powiedzieć – to robienie z widza idioty.
Aktorzy (dobrzy aktorzy!) snują się po ekranie jak mumie, nie wiadomo po co, wyraźnie zażenowani, że muszą wygłaszać takie drewniane kwestie. Reżyser, doświadczony na planie „Klanu” wyraźnie im nie powiedział, kogo mają zagrać. W „Klanie” nie musi, tam od kilkunastu lat aktorzy wiedzą, kogo grają. Tutaj wypadałoby udzielić wskazówek trochę bardziej rozbudowanych niż: „niech pani przejdzie od drzwi do okna i powie, co tam pani ma w scenariuszu napisane”. A tak to właśnie wygląda, z punktu widzenia tego gościa, co siedzi przed telewizorem i patrzy.
Żal mi Małgorzaty Buczkowskiej i Krzysztofa Pieczyńskiego, że muszą swoimi twarzami firmować tak nieudolną, pod każdym względem produkcję. Szkoda województwa dolnośląskiego, które wydało na tę produkcję kasę, tylko po to, żeby Wrocław był co chwila nazywany Breslau.
Pamiętam Buczkowską z drugoplanowej roli w serialu „Prokurator”. Grała niewidomą dziennikarkę i była świetna, bo przynajmniej wiedziała kogo grała. Ale to inny serial, inny scenarzysta, inny reżyser, chociaż stacja ta sama. Nawet w telewizji publicznej potrafią, jeśli chcą. Tym razem widocznie nie chcieli. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz