JAK NIE UTONĄĆ W UTOPCACH
„Utopce”
zasadniczo mogłyby być niezłym kryminałem. Dlaczego zasadniczo i dlaczego
mogłyby być? Katarzyna Puzyńska umie prawidłowo budować narrację, precyzyjnie
motać watki po to, by potem zgrabnie je rozsupłać, stworzyła bohaterów, których
w poprzednich powieściach zdążyliśmy już polubić. Do tego jeszcze akcja
rozgrywa się w małym, zamkniętym środowisku, gdzie wszyscy się znają, więc
atmosfera łatwo powinna się zagęszczać. Zakończenie zaskakuje, chociaż jego
sugestia wisi w powietrzu przez cały czas. Co więc tu nie gra?
Odpowiedź
podrzucił mi mój czytnik. Ślęczałam i ślęczałam nad tą książką pełna dobrej
woli, bo przecież autorka w poprzednich powieściach zdołała mnie już do siebie
przekonać. Czytałam po parę stron dziennie i czytałam, aż wreszcie na pasku
czytnika pojawiło się magiczne 70%. Dopiero wtedy akcja ruszyła z kopyta i
doczytałam „Utopce” do końca na jednym wydechu.
Wniosek?
Gdyby z
pierwszych siedemdziesięciu procent wyrzucić połowę, autorka nie narażałaby
naszej cierpliwości na ciężką próbę. Cały wątek z wampirem jest mocno
naciągany, jak gdyby Katarzyna Puzyńska nie uwierzyła w moc opowiadanej przez
siebie historii, tylko starała się na siłę ją uatrakcyjnić. Niepotrzebnie. O
ile jeszcze mogę uwierzyć, że w latach 80-tych ubiegłego wieku zdarzały się
gdzieś na zapadłej polskiej wsi jednostkowe przypadki ludzi, którzy wierzyli w
wampiry i odczyniali uroki, to umieszczenie takich praktyk (na poważnie!) w dzisiejszych
czasach jest kompletnie niewiarygodne. Dzisiaj w wampiry wierzą już chyba tylko
dwunastolatki zakochane w sadze „Zmierzch”.
Mnożenie
fałszywych tropów też nie zawsze się sprawdza – co za dużo, to niezdrowo.
Zalecenie?
Umiar w
słowach i zachowanie odpowiednich proporcji.
Mam nadzieję,
że Katarzyna Puzyńska potrafi uczyć się na błędach, bo potencjał twórczy ma
spory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz