GWIAZDOZBIÓR BEZ GWIAZD
Pretekstu do rozpoczęcia bloga
recenzją tej właśnie książki dostarczyła mi kapituła Nagrody Wielkiego
Kalibru, nominując autorkę do tejże nagrody. Niestety, moje refleksje po
przeczytaniu powieści mocno podają w wątpliwość sensowność tej decyzji.
Moje pierwsze spotkanie z
twórczością Marty Zaborowskiej uznałam początkowo za średnio udane, dopóki nie
dowiedziałam się, że „Gwiazdozbiór” jest już trzecią powieścią autorki. Drobne
potknięcia można wybaczyć debiutantowi, ale jeśli się napisało wcześniej dwie
książki, wypadałoby czegoś się nauczyć i nie popełniać pewnych karygodnych dla literatury
tego gatunku błędów.
Błąd pierwszy – akcja toczy się wolno jak w XIX wiecznej
angielskiej sadze, co spowodowane jest błędem
drugim – czyli przegadaniem. Opowieści o życiu prywatnym detektywów, to
modne wątki w literaturze kryminalnej, ale powinny ubarwiać akcję, a nie
niepotrzebnie ją rozwlekać. A wątek religijnej hipochondryczki mamusi naprawdę niczemu
nie służy, tylko zmusza do szybszego przerzucania kartek.
Po trzecie – brakuje napięcia. Autorka niepotrzebnie dorzuca sceny pisane
z punktu widzenia mordercy. Takie zabiegi sprawdzają się, jeśli mają sprawić,
byśmy bali się o życie bohaterów. Ale kiedy już po wszystkim, kiedy wiemy, że
nie żyją – po co?
Po czwarte – nielogiczności. Uwaga! Dalej będą spojlery, ale
inaczej się nie da.
Dlaczego dyrektor szkoły
szprycuje swoich podopiecznych – artystycznie uzdolnione dzieci - narkotykami?
Dla sławy szkoły? Bo przecież nie dla własnej. Ale sława szkoły nie przekłada
się też na sukces finansowy. Szkoła utrzymuje się przecież z dotacji. Więc chodzi
o to, żeby brać większe łapówki za przyjęcie niezdolnych? O ile większe?
Pięćset złotych? Może te łapówki wystarczą akurat na narkotyki. Sensownych motywów
postępowania dyrektora brak, a najważniejsza rzecz w kryminale, to wyjaśnić
motywy działania przestępcy (nawet drugoplanowego).
Skąd nagle pojawia się teoria, że
morderców było dwóch? Tak sobie przybywa z kosmosu?
Doświadczona pani detektyw z
policji wie, że znalazła siedzibę niebezpiecznego mordercy, a mimo to jedzie w
to miejsce sama, bez eskorty uzbrojonych po zęby antyterrorystów. Chciałoby się
zawołać tak, jak dzieci na przedstawieniu „Czerwonego kapturka” – nie idź tam,
nie idź do babci – tam przecież jest wilk. Detektyw to idiotka? Czy tylko
autorce nie starczyło wyobraźni, jak można inaczej wcisnąć bohaterkę w łapy
zabójcy, oczywiście tylko po to, żeby w finale ją uratować.
Dlaczego bibliotekarka opisana w
książce pozostawia na pastwę losu kalekiego syna? Sugestia, że się go wstydzi –
zupełnie absurdalna. Nie ta osoba. Opisana została jako kobieta sensowna,
empatyczna, obowiązkowa. Nigdy nie zostawiłaby dziecka z tak niskich powodów.
Czyli niby zagadka rozwiązana, ale satysfakcji z tego czytelnik nie ma żadnej.
Podsumowując: ta historia mogłaby
być o wiele ciekawsza, gdyby została precyzyjnie
opowiedziana. Nie zarzekam się, że nie sięgnę po jakiś kolejny tytuł autorki,
ale nie wcześniej, niż za dwie, trzy książki (jeśli tyle napisze). Może po
prostu Marta Zaborowska potrzebuje więcej czasu, żeby się czegoś nauczyć.
Marta Zaborowska. Mam nadzieję, że jeszcze nie została okrzyknięta królową polskiego kryminału. Ta podobno jest tylko jedna. W dodatku słabopisząca. Może jakaś nową gwiazdę odkryjesz?
OdpowiedzUsuń"Królowa" przedostatnią książką mocno mnie rozczarowała, więc odpuszczam najnowszą.
UsuńCzytam dużo, zwłaszcza autorów, których nikt nie reklamuje, więc szansa na odkrycie nowej gwiazdy jest :-)